​Ogłoszenie częściowej mobilizacji i przyspieszenie organizacji referendów akcesyjnych na okupowanych terytoriach Ukrainy to zwycięstwo tzw. partii wojny. Chodzi o urzędników, którzy naciskają na zaostrzenie działań wojennych, takich jak Dmitrij Miedwiediew czy Ramzan Kadyrow. Kreml przekonały także ostatnie porażki na froncie w Ukrainie.

REKLAMA

Władimir Putin ogłosił dzisiaj częściową mobilizację w Rosji. Minister obrony Siergiej Szojgu wytłumaczył, że na front zostanie wysłanych dodatkowych 300 tysięcy osób.

Oprócz mobilizacji przyspieszona ma zostać także organizacja referendów akcesyjnych. Władze samozwańczych Ługańskiej Republiki Ludowej i Donieckiej Republiki Ludowej oraz okupowanych terytoriów w obwodach zaporoskim i chersońskim zapowiedziały, że plebiscyty odbędą się w dniach od 23 do 27 września.

W Doniecku i Ługańsku mieszkańcy będą pytani, czy popierają przyłączenie do Federacji Rosyjskiej. Z kolei w Chersoniu i na okupowanych terenach obwodu zaporoskiego: czy popierają odłączenie obwodów od Ukrainy, utworzenie niepodległych państw i przyłączenia ich do Rosji.

W niektórych regionach głosowanie będzie możliwe elektronicznie, inne "nie są technologicznie gotowe". Dodatkowo na terenie obwodu zaporoskiego (który jest tylko w części kontrolowany przez Rosjan) mieszkańcy będą odwiedzani przez specjalne "brygady" złożone z członków komisji wyborczej i policjantów. Głosy będą więc oddawane w domach. Władze tłumaczą to względami bezpieczeństwa.

Przypomnijmy, że plebiscyty na okupowanych terytoriach były planowane od dawna. Separatyści chcieli je organizować już w maju, licząc na to, że zostaną one ogłoszone w Dzień Zwycięstwa. Moskwa jednak odłożyła to, chcąc dokończyć zdobywanie obwodu donieckiego i ługańskiego.

Jeszcze niedawno referenda były planowane na początek listopada, ze względu na trudną sytuację na froncie. Jak wskazuje Meduza, powołując się na źródła w administracji Putina, po kontrofensywie Ukraińców pod Charkowem Moskwa nie chciała "wymuszać" plebiscytów. Kremlowscy ideolodzy polityczni, którzy je przygotowywali, mieli skrócić pracę i wrócić do Rosji.

Sytuacja jednak zmieniła się w ciągu "zaledwie kilku dni". Źródła Meduzy na Kremlu mówią, że głosowania nie zamierzają tworzyć "iluzji legitymacji". Ważne ma być tylko przeprowadzenie plebiscytu i ogłoszenie wyników.

Kreml liczy na to, że referenda powstrzymają ukraiński atak, gdyż według nich armia "nie będzie ryzykować posuwania się na terytorium Rosji". Kijów jednak już ogłosił, że uznaje plebiscyty za fikcję i niczego one nie zmienią.

Partia wojny triumfuje

Zmiana polityki Kremla wynika z problemów na froncie. Sukcesy ukraińskie pod Charkowem mocno naruszyły morale żołnierzy i społeczeństwa. Dodatkowo pojawiły się informacje o rozliczaniu kolaborantów przez Ukraińców. To zaczęło mocno niepokoić mieszkańców okupowanych terenów, którzy obawiają się, że ich także dosięgnie kara.

Na Kreml naciskała także tzw. partia wojny. To nieformalna grupa wysoko postawionych urzędników i funkcjonariuszy, którzy opowiadają się za dalszą eskalacją w Ukrainie. Chodzi m.in. o szefa Czeczenii Ramzana Kadyrowa, przewodniczącego parlamentu Wiaczesława Wołodina oraz - przede wszystkim - sekretarza generalnego Jednej Rosji Andrieja Turczaka i wiceprzewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Dmitrija Miedwiediewa.

Według Meduzy to środowiska Turczaka i Miedwiediewa, razem z urzędnikami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo (w szczególności chodzi o dowódcę Rosgwardii Wiktora Zołotowa) mocno naciskały na Putina, by ten zdecydował się na mobilizację.

Sojusznicy nie będą zadowoleni

Eskalacja nie jest na pewno dobrą informacją dla sojuszników Putina. Podczas szczytu Szanghajskiej Organizacji Współpracy w uzbeckiej Samarkandzie prezydent Rosji nie znalazł poparcia dla swojej inwazji.

Premier Indii Narendra Modi przekazał mu, że "to nie jest czas na wojnę", a chiński przywódca Xi Jinping miał wyrazić "obawy" o wojnę w Ukrainie. Jednocześnie według Meduzy, szefowie kilku państw - chodzi między innymi o prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana i prezydenta Kazachstanu Kasyma-Żomarta Tokajewa - mieli przekazać Putinowi, że "wojna musi się skończyć".