Nagła dehermetyzacja kabiny, pęknięcia w konstrukcji albo wybuch bomby podłożonej w luku bagażowym - takie możliwe przyczyny sobotniej katastrofy rosyjskiego Airbusa A321 wymienia dziennik "Kommiersant". Rosyjscy eksperci, którzy pracują na miejscu katastrofy, otwarcie przyznają, że maszyna rozpadła się w powietrzu. Przedstawiciele linii lotniczych Kogałymawia, do których należał samolot, oświadczyli natomiast, że przyczyną katastrofy nie mogła być usterka techniczna ani błąd człowieka.

REKLAMA

Jak donosi moskiewski korespondent RMF FM Przemysław Marzec, w przekazach dotyczących możliwych przyczyn katastrofy pojawił się chaos informacyjny. Rzecznik Władimira Putina Dmitrij Pieskow oświadczył, że nie można odrzucać w tej chwili żadnej wersji wydarzeń, ale chwilę później agencja Ria Novosti stwierdziła, opierając się na swoich źródłach, że nie było żadnego działania z zewnątrz na samolot.

Jednak przyznanie, że samolot rozpadł się w powietrzu, i fakt, że ciała ofiar rozrzucone były na obszarze 20 kilometrów kwadratowych, wskazują, że coraz bardziej prawdopodobna jest wersja o zamachu.

Wszyscy czekają na odczytanie zapisów z czarnych skrzynek maszyny, które odnaleziono już w dniu katastrofy, ale w tej chwili nie wiadomo nawet, czy dojdzie do tego w Rosji czy w Egipcie.

Wkrótce po katastrofie grupa Państwa Islamskiego w Egipcie ogłosiła na Twitterze, że to ona zestrzeliła rosyjski samolot. Żołnierze kalifatu zdołali w prowincji Synaj zestrzelić rosyjski samolot przewożący ponad 220 krzyżowców, którzy wszyscy zginęli - głosił wpis.

Tej wersji natychmiast zaprzeczył rosyjski minister transportu Maksim Sokołow, nie potwierdziła jej również strona egipska. Reuters, powołując się na źródła w służbach bezpieczeństwa na północnym Synaju, podawał, że wstępne ustalenia wskazują na usterkę techniczną. Sugerowały to również nieoficjalne informacje o tym, że ponad 18-letnia maszyna miała od kilku dni problemy z silnikami. Były pracownik linii lotniczych Kogałymawia, do których należał samolot, powiedział portalowi BFM.RU, że z maszyną wciąż były problemy.

Rosyjskie media jak Lifenews doniosły ponadto, że Kogałymawia miała potężne problemy finansowe i od kilku miesięcy nie płaciła pilotom.

Przedstawiciel linii lotniczych: Wykluczamy usterkę techniczną i jakikolwiek błąd załogi

Linie lotnicze tuż po katastrofie zapewniły, że maszyna była sprawna, a za jej sterami siedział pilot, który spędził w powietrzu 12 tysięcy godzin.

Dzisiaj ich przedstawiciele podkreślili, że przyczyną katastrofy nie mogła być usterka techniczna ani błąd człowieka. Zastępca dyrektora generalnego linii Aleksander Smirnow powiedział, że katastrofa mogła być rezultatem wyłącznie innego "technicznego lub fizycznego działania" z zewnątrz, które sprawiło, że maszyna rozpadła się w powietrzu. Smirnow nie sprecyzował, jakie mogło to być działanie - ustalenie tego pozostawił w gestii śledczych.

Samolot był w doskonałym stanie - powiedział Smirnow na konferencji prasowej w Moskwie. Wykluczamy usterkę techniczną i jakikolwiek błąd załogi - podkreślił.

Stwierdził również, że piloci stracili panowanie nad maszyną i z tego powodu nie mogli skontaktować się z kontrolą lotów.

Zastępca dyrektora ds. technicznych Andriej Awerianow poinformował natomiast, że 26 października silniki maszyny przeszły w Moskwie rutynową kontrolę, która nie wykazała żadnych problemów. Podał również, że w odniesieniu do pięciu lotów poprzedzających katastrofę załoga nie odnotowała w książce pokładowej maszyny żadnych technicznych problemów.

Oksana Gołowina, przedstawicielka holdingu kontrolującego Kogałymawię, podkreśliła natomiast, że linie nie mają problemów finansowych, które mogłyby wpłynąć na bezpieczeństwo lotów.

Ekspert: Dżihadyści na Synaju nie mają rakiet, które mogłyby zestrzelić samolot na takiej wysokości

Wersję o zestrzeleniu samolotu przez dżihadystów za mało prawdopodobną uznał ekspert ds. międzynarodowych i Bliskiego Wschodu, z którym tuż po katastrofie rozmawiał dziennikarz RMF FM Mariusz Piekarski. Żadna wersja nie jest w tej chwili niemożliwa, ale samolot znajdował się na takiej wysokości, że akurat lokalni partyzanci... oni mają rakiety, które są w stanie zestrzelić samolot lecący na wysokości do 2500 metrów. A tu było 9000 metrów - wyjaśniał dr Wojciech Szewko.

Gdybyśmy przyjęli - ale tylko na próbę - że mogłoby to być zestrzelenie, to tego zestrzelenia musiałaby dokonać armia, lotnictwo któregoś z państw - jest Izrael i Egipt - mówił. Chociaż jeśli mówimy o tej konkretnej katastrofie, to bardziej prawdopodobny byłby raczej scenariusz mówiący o jakimś sabotażu, być może zamachu na samym pokładzie - jeżeli w ogóle przyjmowalibyśmy teorię o jakimkolwiek zamachu. Być może była to po prostu usterka techniczna - podkreślił ekspert. [PRZECZYTAJ CAŁY ARTYKUŁ]

Na pokładzie głównie rosyjscy turyści, wracający z wakacji w Szarm el-Szejk

Katastrofa wydarzyła się w sobotni poranek. Airbus zniknął z radarów na wysokości blisko 9,5 km po mniej więcej 23 minutach od startu z lotniska w egipskim Szarm el-Szejk. Spadł na ziemię w górzystym terenie w centralnej części Półwyspu Synaj.

Katastrofy nie przeżyła żadna z 224 osób znajdujących się na pokładzie. Oprócz siedmiorga członków załogi byli to głównie rosyjscy turyści wracający z wakacji w Egipcie.

/ Fot. PAP/EPA/STR / PAP/EPA
Na miejscu katastrofy pojawił się m.in. premier Egiptu Szerif Ismail. Jeden z mężczyzn na zdjęciu trzyma czarną skrzynkę maszyny / Fot. PAP/EPA/STR / PAP/EPA
Na miejscu katastrofy pojawił się m.in. premier Egiptu Szerif Ismail / Fot. PAP/EPA/STR / PAP/EPA
Na miejscu katastrofy pojawił się m.in. premier Egiptu Szerif Ismail / Fot. PAP/EPA/STR / PAP/EPA
/ Fot. PAP/EPA/STR / PAP/EPA
Na miejscu katastrofy pojawił się m.in. premier Egiptu Szerif Ismail / Fot. PAP/EPA/STR / PAP/EPA
Służby na miejscu katastrofy / Fot. PAP/EPA/STR / PAP/EPA
/ Fot. PAP/EPA/STR / PAP/EPA

Dwa samoloty dostarczyły do Petersburga ciała ofiar. Rozpoczęła się tam już procedura ich identyfikacji i sekcje zwłok.

Tymczasem przed terminal lotniska Pułkowo pod Petersburgiem ludzie wciąż przynoszą kwiaty i zapalają znicze. Serce nakazuje tak zrobić, inaczej nie można... Przynieśliśmy lalkę, którą od dzieciństwa miała moja żona. To wielka tragedia - mam nadzieję, że ostatnia, jaka dotknęła Rosję - mówił mężczyzna, który wraz z żoną oddał hołd ofiarom katastrofy.