Nie liczę na to, że film może zmienić świat. Ale mam nadzieję, że "Welcome to Sodom" otworzy naszej widowni oczy na to, jak wielka jest nasza odpowiedzialność za środowisko, ale też życie i cierpienie ludzi z krajów Południa – mówi RMF FM Christian Krönes, laureat Grand Prix Kraków International Green Film Festival. Jego film opowiada o wysypisku śmieci w Ghanie, gdzie dzieci i dorośli żyją z odzyskiwania surowców z setek tysięcy ton odpadów elektronicznych z Zachodu. Niektórzy z nich zbierają pieniądze na podróż do Europy. W rozmowie z Grzegorzem Jasińskim Krönes podkreśla, że zamknięcie wysypiska nic nie da, tym ludziom potrzebne są inne źródła utrzymania.

REKLAMA

Grzegorz Jasiński: Rozpocznę od gratulacji z powodu nagrody. Spodziewał się jej pan?

Christian Krönes: Nie, nie spodziewałem się. To zawsze wspaniale jeśli po tak długim czasie jaki spędza się na filmem - w przypadku "Welcome to Sodom" to było prawie 5 lat - uda się zachęcić do oglądania większą widownię, w kinach czy telewizji. Jeśli ma się to szczęście, że film otrzyma nagrody, to uczucie jest wspaniałe...

Długi czas spędziliście państwo na miejscu, w Akrze w Ghanie. Proszę opisać to miejsce... To trochę jak piekło...

Kiedy pojawisz się tam po raz pierwszy, wygląda to na apokaliptyczne miejsce, coś jakby z kosmosu, albo scenografia filmu science-fiction. To miejsce istnieje jednak naprawdę, jest rzeczywiste. To takie lustro, w którym nasza cywilizacja, jej bogata część, może się przejrzeć. To tam wysyłamy nasze elektroniczne śmieci, a okoliczni mieszkańcy żyją z tego, co uda im się z nich odzyskać, choćby z miedzi. To niezwykła sytuacja, z której powinniśmy sobie zdawać sprawę...


Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Wywiad Grzegorza Jasińskiego z Christianem Krönesem

Wszystko zaczyna się od naszej chęci ciągłej zamiany starszych komputerów na nowsze, poprzedniego modelu smartfona na najnowszy, ciągłego kupowania nowych gadżetów co rok, co dwa lata, wyrzucania starych. I nie myślimy, co się z tymi wyrzuconymi dzieje... Tam jest jedno z miejsc, gdzie to wszystko trafia. Opowiada pan o życiu ludzi, którzy to rozkładają, którzy z tego żyją. Ale wszystko zaczyna nasza miłość do nowych gadżetów tutaj... Czy pan ją rozumie?

Nie tylko nie rozumiem tego, ale wręcz odmawiam rozumienia tego. To nie zmienia jednak faktu, że taki jest nasz styl życia. Wszyscy jesteśmy w ten sposób niewolnikami przemysłu, rynku, promocji. Powinniśmy jednak zdać sobie sprawę z odpowiedzialności za środowisko, także w Ghanie, czy całej Afryce, która jest częścią wspólnej Ziemi. Powinniśmy zdać sobie sprawę z odpowiedzialności za ludzi, którzy tam żyją i pracują. Zdobywanie środków do życia ze śmieci, które tam wysyłamy, jest ich jedyną perspektywą...

To trochę paradoks. Oni narażają swoje zdrowie, by spalić plastik, odzyskać metale, zarobić na życie. W pewien sposób potrzebują tych śmieci. Zwykłe zaprzestanie ich wysyłania, bez innych działań, nie rozwiąże problemu...

Proste zatrzymanie transportów śmieci nie wystarczy. Dziennikarze często do Agbogbloshie trafiają, przygotowują relacje i domagają się zamknięcia tego składowiska. Ale to nie jest rozwiązanie. Miejsce takie jak to natychmiast pojawiłoby się w innym rejonie, w innym kraju. Nie mam pojęcia, jak można byłoby problem naprawdę rozwiązać. To z jednej strony problem polityczny, z drugiej sprawia świadomości społeczeństw na temat sposobu, w jaki używamy i pozbywamy się urządzeń elektronicznych...

Spędził pan tam trzy miesiące. Jak udało się panu zdobyć zaufanie tych ludzi, sprawić, by panu uwierzyli, otworzyli się, rozmawiali, pozwolili wejść w ich życie?

Dziennikarze zwykle spędzają tam zaledwie kilka dni, mają parę rozmów, wywiadów, znakomite zdjęcia i tyle... My byliśmy tam prawie trzy miesiące. Największym wyzwaniem było właśnie zdobycie zaufania. Kiedy mówiliśmy im, że możemy poczekać, porozmawiać w przyszłym tygodniu, nie wierzyli, że jeszcze tam będziemy. Po kilku tygodniach jednak to zaufanie się pojawiło. To był taki magiczny moment, kiedy już nie musieliśmy dłużej szukać kontaktu, prosić o rozmowę, ale oni sami zaczęli się do nas zgłaszać, by podzielić się swoimi nadziejami, marzeniami...

Czy dziennikarze płacą tam za rozmowy?

Tak. To dość powszechne. Nas jednak nie było stać na to, by czynić tak przez tak długi czas. Ale staraliśmy się jakoś pomagać ludziom, z którymi rozmawialiśmy, a którzy na przykład chorowali i nie mogli przez jakiś czas pracować. Jeśli nie mieli pieniędzy na jedzenie, czy lekarstwa, staraliśmy się im jakoś pomóc.

Film opowiada nie tylko o problemach ekologicznych, ale i społecznych. Jak wielu ludzi utrzymuje się z tego składowiska?

Trudno to ocenić. Około 6 tysięcy osób pracuje na tym składowisku, obok są slumsy, w których żyje około 10 tysięcy osób, które także się z niego utrzymują.

Czy ma pan pomysł, co my, co świat, mógłby dla tych ludzi zrobić? Czy oni sami mają pomysł na jakąś inną pracę, którą mogliby się zająć, inne sposoby zarobkowania?

Myślę, że to my powinniśmy być odpowiedzialni za to, by dać im jakieś inne możliwości, niż tylko praca na tym składowisku. Potrzeba do tego w Europie woli politycznej. Nie sądzę, by zamykanie granic przed statkami z uchodźcami, które płyną do Europy, było takim rozwiązaniem. Jeśli człowiek zobaczy, w jakich warunkach ludzie tam żyją, rozumie, że mają wszelkie prawo, by stamtąd uciec, licząc na możliwość lepszego życia w Europie.

Ludzie, z którymi pan rozmawiał myślą o emigracji do Europy, zbierają pieniądze na taki wyjazd? Czy raczej chcą zostać?

Niektórzy otwarcie przyznawali, że zbierają pieniądze na taką podróż do Europy. Słysząc o statkach z uchodźcami na Morzu Śródziemnym nie raz zastanawiałem się, czy nie ma tam, kogoś z naszych rozmówców, czy ktoś z nich nie zginął. Ale to nie jest tak, że oni chcieliby opuścić swój kraj, gdyby mieli jakieś szanse na godne życie...

Są szanse, że rząd Ghany może chcieć im pomóc, czy to władz nie interesuje?

To kompletnie inny system polityczny. Europa zresztą robiła interesy z władzami, zmieniała tam rządy, a na przykład europejskie statki łowiły u wybrzeży Ghany tak intensywnie, że nie zostało ryb dla miejscowych rybaków. Za to też musimy się czuć odpowiedzialni.

Sądzi pan, że film będzie miał jakieś znaczenie, wpłynie na polityków? Czy po prostu ma informować opinię publiczną o tym, co robimy i jakie to ma konsekwencje?

Nie liczę na to, że film może zmienić świat. Ale mam nadzieję, że "Welcome to Sodom" otworzy naszej widowni oczy na to, jak wielka jest nasza odpowiedzialność za środowisko, ale też życie i cierpienie ludzi z krajów Południa.

To jeszcze inne pytanie. czy pamięta pan, kiedy ostatni raz zmieniał pan smartfona? Rok temu, dwa lata temu?

Kilka dni temu. Musiałem kupić nowy, bo poprzedni przestał działać. Ale to nie był smartfon, to był jeszcze po prostu telefon...

Obiecuje pan trzymać go jak najdłużej?

Obiecuję używać go jak najdłużej się da...