W dobie komunikacji elektronicznej jest ona de facto martwym zapisem i budzi wiele wątpliwości interpretacyjnych. Ale ma również wielu zwolenników, którzy twierdzą, że wyborca nie może działać pod czyimkolwiek wpływem - donosi wtorkowy "Dziennik Gazeta Prawna".

REKLAMA

Przedłużenie o półtorej godziny ciszy wyborczej z powodu incydentu na Śląsku zdezorganizowało w niedzielny wieczór plany stacji telewizyjnych i radiowych oraz milionów wyborców czekających na wyniki głosowania. W sieci zawrzało, pojawiły się głosy namawiające do złamania przepisów i publikacji sondażowych wyników.

TU PRZECZYTASZ WIĘCEJ O SPRAWIE

Cisza wyborcza przegrywa z mediami elektronicznymi. W niedzielę już po południu można było przeczytać na niektórych forach, ile procent głosów ma "Budyń", a ile "Bigos", pod którymi to pseudonimami kryli się Andrzej Duda i Bronisław Komorowski. Problem wystąpił jednak znacznie wcześniej. Już w wyborach parlamentarnych w 2011 r. jeden z politycznych blogerów chwalił się, że zna "proporcje sałatki jarzynowej", w skład której wchodziły m.in. kartofle, jajka, ogórki, jabłko i marchewka.

Dziennik Gazeta Prawna

(ug)