Po tygodniach intensywnej kampanii, wreszcie możemy odpocząć od wyborczych spotów i zregenerować siły, na przykład na świeżym powietrzu. Jak zapewniają wędkarze, niewiele aktywności potrafi tak wyciszyć, jak wpatrywanie się w taflę wody. Zapytaliśmy, czy wędkowanie to dobry pomysł na oderwanie się od polityki.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Cisza wyborcza na... rybach

Pan Marek zaczął łowić, kiedy miał 16 lat. Ile to lat temu było, jak teraz mam 75? - śmieje się wędkarz, szukając w pudełku odpowiedniego robaka do nadziania na haczyk. Pierwszy raz mnie wujek wziął, mieszkał na Bielanach, tak się zaczęło - opowiada.

Pan Marek wędkuje wyłącznie dla przyjemności, wszystkie złapane ryby - wypuszcza do wody. Może raz na jakiś czas zabierze do domu większą sztukę. Największą rybą, jaką złowił, był 72-centymetrowy leszcz. Ważył ponad 4 kg.

Czy siedzenie nad wodą nie nudzi? O nie, ja jestem spokojnym człowiekiem, to jest cała moja przyjemność - mówi. I żeby tej przyjemności nie psuć, na rybach nie rozmawia o polityce. Zdarza się, że siedzimy we dwóch - opowiada. Kolega ma inne, ja mam inne zapatrywania polityczne, ale nad wodą nie rozmawiamy na ten temat. Po co się denerwować? - pyta retorycznie.

Pan Józef zaczął łowić jeszcze w szkole podstawowej, z ojcem. Miał 12 lat.

Zaczęło się od łowienia na wędkę leszczynową - wspomina. Nie było kołowrotków, takich rzeczy, tylko człowiek sam sobie kombinował, robiło się wędki, czubek się zakładało z jałowca, który jest miękki - opowiada pan Józef.

Kiedy rozmawialiśmy z wędkarzem, ryba połknęła haczyk. Okazało się, że to niewielki karaś. Uwolniony z haczyka, wrócił do wody. W tej chwili leszczyki biorą, najczęściej małe, czasem trafiają się troszkę większe, to są takie okresy - wyjaśnia. Dwa tygodnie temu brał tylko karaś.

Pan Józef od ośmiu lat jest na emeryturze i nie wyobraża sobie, żeby ten czas spędzać wyłącznie w domu przed telewizorem.

Wolę nad wodą, w otoczeniu przyrody i czynnie - mówi. Tutaj trzeba się podnieść, założyć przynętę, zanętę, rybę wyholować, także jakiś tam ruch jest - dodaje. Poza ruchem, woda daje możliwość na odpoczynek, także od... polityki.

Kiedy się patrzy w ten telewizor, ta polityka to męczy, bardzo tego nie lubię - przyznaje pan Józef. Nawet jest konflikt rodzinny, ja myślę inaczej, żona inaczej, i już z byle czego robi się sprzeczka. Po co mi to, ja wyjadę sobie na rybki, ja mam spokój, żona ma spokój - zaznacza.

Pan Andrzej pierwszy raz wędkował z młodszym bratem, w rzece Świder koło Otwocka. Później miał długą przerwę, ale wrócił do pasji i tak jest do tej pory. Najbardziej w wędkowaniu ceni sobie spokój, którego nic nie zakłóca. Nawet nie patrzy na telefon.

Bo to jest niepotrzebne - mówi. Niektórzy jeszcze przez telefon gadają, pół dnia potrafią przegadać, ale to żadna impreza. Ja czasami w ogóle nie biorę telefonu - dodaje.

Wydawałoby się, że trudno o lepsze warunki, żeby zapomnieć o wszystkich troskach. Szumiące trzciny, przepływające od czasu do czasu kaczki, uspokajający szum wody. Faktycznie? Właśnie tu, na rybach, jest czas żeby posiedzieć i pomyśleć - wyznaje pan Andrzej. Trudno jest uwolnić głowę od jakichś spraw, bo jeśli ryba bierze, to jest moment, chwila tylko. I z powrotem człowiek siedzi i duma. O czymś musi myśleć. Przecież człowiek nawet jak śpi, to też myśli, bo mu się śnią jakieś głupoty - tłumaczy.

Dziś ryby nie biorą, a kalendarz wędkarski mówi co innego i to złości wędkarza. Dzisiaj powinno być branie, a nie ma żadnych brań. Jest zanęta, ma nęcić rybę do przynęty i ryba ma się złapać. Ale ryba jest mądrzejsza jak rybak - śmieje się wędkarz.