Fotografie z polskiej wyprawy na Lhotse z 1974 roku, gdy udało się przekroczyć magiczne 8000 metrów zimą w Himalajach oraz z ekspedycji z budowniczymi Polskiej Stacji Arktycznej imienia Henryka Arctowskiego będzie można zobaczyć podczas wystawy w Domu Spotkań z Historią w Warszawie. Jej uroczyste otwarcie już 24 października. Wystawa powstała m.in. dzięki zbiórce pieniędzy, która pozwoliła uratować bezcenne archiwum zdjęć 83-letniego dziś Mirosława Wiśniewskiego. Wieloletni lekarz i fotograf jako kierowca wyprawowego jelcza brał udział w ekspedycjach ze złotej ery polskiego himalaizmu. Dzięki jego fotografiom możemy zajrzeć za ich kulisy. Ekspozycję będzie można oglądać do końca stycznia. Później ma ruszyć w Polskę. "Na Warszawie nie poprzestaniemy na pewno" - zaznaczają kuratorki wystawy – Sandra Włodarczyk oraz córka Mirosława Wiśniewskiego – Maria.

REKLAMA

Fotograf, lekarz, taternik i grotołaz Mirek Wiśniewski, za namową legendarnego kierownika wypraw himalajskich Andrzeja Zawady, postanowił zostać kierowcą. W 1974 roku wyruszył w Himalaje. Ciężarówką marki Jelcz pokonał 10000 kilometrów, wioząc sprzęt na pionierską wyprawę w historii polskiego himalaizmu zimowego. Choć wówczas góra pozostała niezdobyta, to właśnie wtedy człowiek przekroczył magiczne 8000 metrów zimą w Himalajach.

Dwa lata później Wiśniewski ruszył w kolejną wielką podróż - tym razem z Gdyni ku wybrzeżom Antarktydy jako fotograf i członek załogi statku "Dalmor", której celem było wybudowanie pierwszej całorocznej stacji badawczej na lodowym kontynencie: Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego.

Z obu wypraw Wiśniewski przywiózł ponad 2 tysiące fotografii. Udokumentował pionierskie polskie ekspedycje i pokazał je od środka. Zdjęcia przedstawiają przygotowania do wypraw i ich przebieg, portrety himalaistów i polarników, surowe pejzaże, ale przede wszystkim codzienność ludzi, którym wytrwałość i pasja pozwoliły wyrwać się z szarej rzeczywistości PRL-u i zrealizować swoje niecodzienne marzenia - zaznaczają organizatorzy wystawy.

[WIĘCEJ PRZECZYTAJ W WYWIADZIE Z MIROSŁAWEM WIŚNIEWSKIM!]

[PRZECZYTAJ TEŻ WIĘCEJ O WYSTAWIE!]

***

Michał Rodak: Rozmawialiśmy dokładnie rok temu. Wtedy perspektywa realizacji tej wystawy była jeszcze dosyć mętna. Dopiero walczyłyście o to, by udało się uratować zdjęcia z archiwum Mirosława Wiśniewskiego. Jak wyglądało tych 12 miesięcy waszej pracy?

Sandra Włodarczyk: Udało się uratować część zdjęć. 24 października w Domu Spotkań z Historią w Warszawie odbędzie się otwarcie wystawy, na której pokażemy 80 fotografii z wyprawy na Lhotse z 1974 roku i budowy stacji imienia Henryka Arctowskiego na Antarktydzie z 1977 roku. Mamy zdigitalizowanych w sumie 2,5 tysiąca zdjęć. Część jest obrobiona. Zdjęcia są zabezpieczone. Teraz przed nami jeszcze przekładanie ich do bezkwasowych opakowań, które też udało nam się już kupić. To jest jeszcze kupa roboty, aczkolwiek wszystko idzie ku dobremu.

Ale to dopiero część całego archiwum. Wiele tych zdjęć jest jeszcze do uratowania i do obrobienia, do archiwizacji.

Maria Wiśniewska: Tak. Przez ostatnie miesiące bardzo się skupiłyśmy na tym, żeby powstała wystawa i żeby jej część mogła być zaprezentowana pod koniec września na Festiwalu Górskim imienia Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju, ale oczywiście dalszy etap prac to kontynuowanie zabezpieczania reszty archiwum. Po wystawie, która w Domu Spotkań z Historią będzie wisieć do końca stycznia, będziemy musiały przegrupować swoje siły i zaplanować dalszą część prac.

Wybrałyście 80 zdjęć, więc selekcja musiała być naprawdę ostra. Jak decydowałyście o tym ostatecznym wyborze?

Sandra Włodarczyk: Właśnie, nie powiedziałam o jeszcze jednej istotnej rzeczy, bo 80 zdjęć będzie na wystawie, ale towarzyszy jej album "Polskie Bieguny. Himalaje ’74 i Antarktyda ’77 na fotografiach Mirka Wiśniewskiego", gdzie zdjęć jest 200. Selekcja głównie wynikała z kwestii finansowych całej produkcji wystawy i z przestrzeni galeryjnej, aczkolwiek to nie będzie ostatnia wystawa. Będziemy walczyć o inne, większe.

Będzie można zobaczyć tylko zdjęcia czy też może inne pamiątki z wypraw Mirka Wiśniewskiego? W zeszłym roku wspominałyście między innymi o ciekawym materiale dźwiękowym...

Maria Wiśniewska: Ciężar wystawy będzie się opierał na zdjęciach, natomiast być może mrugniemy jeszcze okiem do widza jakimiś artefaktami, ale to zobaczymy. Chcemy, żeby wystawę wsparły też materiały audiowizualne, ale nie będziemy zdradzać szczegółów. Trzeba przyjść i zobaczyć. Na pewno będzie ciekawie. Mimo że to jest po prostu wystawa fotograficzna, bardzo się staramy, żeby rzeczywiście całą sobą mówiła o tamtych historiach.

W Warszawie będzie można ją odwiedzać do końca stycznia. Jest szansa, że później ruszy w Polskę?

Sandra Włodarczyk: Taki jest plan. Będziemy teraz nawiązywać kontakty impresaryjne z muzeami, galeriami w innych miastach w Polsce. Na Warszawie nie poprzestaniemy na pewno.

Materiały z Lhotse '74 i Antarktydy '77 wybrałyście z konkretnych powodów na tę jedną, wspólną wystawę czy po prostu te zdjęcia są tak fantastyczne, że nie ma z nimi co czekać i warto pokazać je od razu?

Maria Wiśniewska: To trudno powiedzieć. Na pewno dla nas ta historia jest po prostu fascynująca. Chciałyśmy też połączyć te dwa tematy, ponieważ wydawało nam się to zaskakujące, że jeden człowiek odbył dwie podróże do tak odległych zakątków Ziemi... Zaskakujące i nie, bo rzeczywiście te dwie podróże były połączone osobami alpinistów, którzy siłą rzeczy przydawali się w wysokich górach, ale też na Antarktydzie.

Sandra Włodarczyk: Jest też bardzo krótki odstęp czasowy między wyprawą na Lhotse i tą na Antarktydę. Właściwie czas przygotowań do tego drugiego wyjazdu był bardzo krótki, bo cała ekipa wróciła w 1975 roku, a już na początku 1976 roku zaczęto się przygotowywać do wypłynięcia na Antarktydę. I jest też ten aspekt formalnego połączenia między tymi zdjęciami. Po prostu Mirek bardzo podobnie patrzył na obie te wyprawy, jeżeli chodzi o podglądactwo od kuchni, o obserwowanie ludzi, obserwowanie ich codzienności. Mimo że właściwie są to pozornie odległe tematy, to oko fotografa bardzo je połączyło...

Po prostu artystycznie całość jest bardzo spójna.

Sandra Włodarczyk: Tak.

A możecie zdradzić, jakie mogłyby być ewentualne tematy tych przyszłych, kolejnych wystaw?

Sandra Włodarczyk: Jeszcze tego nie wiemy. Na pewno będziemy krążyć wokół Lhotse, bo tych zdjęć jest znacznie, znacznie, znacznie więcej i wszystkie są rewelacyjne. Po prostu szkoda byłoby nie pokazać większego wycinka. Myślę, że możemy spokojnie pokazać 200-300 zdjęć.

Fotografie z jakich jeszcze wypraw znajdują się w archiwum?

Maria Wiśniewska: Tata jeździł pod koniec lat 70. i w latach 80. dosyć intensywnie w Himalaje, natomiast powiedzmy, że to były bardziej takie wyprawy przemytniczo-przyjacielskie. Tam też jest cały szereg zdjęć, które to dokumentują.

Sandra Włodarczyk: Był też między innymi kierowcą jelcza przy okazji ekspedycji na Everest w 1980 roku. Jest jakiś malutki wycinek zdjęć z samej podróży Warszawa - Katmandu, ponieważ już w wyprawie Mirek nie brał udziału, bo z powodu choroby musiał wrócić do Polski.

W takim razie może w przyszłym roku, akurat na okrągłą rocznicę pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest Krzysztofa Wielickiego i Leszka Cichego, coś można będzie pokazać?

Sandra Włodarczyk: Myślimy, że tak. Tych zdjęć nie mamy aż tak bardzo dużo, to nie jest taki ogrom, jak w przypadku Lhotse, ale one są.