Rozesłanie za twórcą WikiLeaks listu gończego w związku z oskarżeniami o gwałt i molestowanie seksualne w Szwecji jest tak samo wiarygodne, jak twierdzenie, że ujawnienie amerykańskiej korespondencji dyplomatycznej nie ma z tym związku. Kompromitacja została podniesiona do kwadratu i może się obrócić przeciwko USA.

REKLAMA

Nikt nie zadaje sobie nawet trudu, żeby zbadać jakich to niegodziwości miał się dopuścić w Szwecji Julian Assange, bo cały świat wie, że to pretekst. Taki sam, jak rzekome posiadanie przez Irak broni chemicznej, które było pretekstem do zaatakowania tego kraju przez USA. Australijczyka trzeba złapać, bo pokazał światowej opinii publicznej kuchnię amerykańskiej dyplomacji.

W gruncie rzeczy to, co WikiLeaks ujawnia nie jest niczym zaskakującym dla osób, śledzących działania polityczne. One wiedzą, że praca dyplomaty zazębia się często o pracę wywiadowczą, zdają sobie sprawę z uwarunkowań, w jakich działa mocarstwo, znają bądź domyślają się istnienia szczególnego żargonu, jakim posługują się uczestnicy tej gry. Także opinia publiczna ociera się o te zjawiska - jeśli tylko czyta analizy eksperckie, choćby w prasie.

Ciekawe jest to, czego WikiLeaks nie ujawnia. Jeśli Julian Assange, jedyna właściwie postać oficjalnie wiązana z tajemniczą witryną w sieci, nie jest kretynem - musiał się zabezpieczyć. Jeśli więc jakimś cudem Amerykanie go złapią, na mocy porozumienia ze Szwecją, albo pod innym mniej lub bardziej idiotycznym pretekstem osadzą go w Guantanamo, mogą usłyszeć komunikat mniej więcej taki:

- Opublikowałem w gruncie rzeczy nieszkodliwą i nie zawierającą nic naprawdę niebezpiecznego korespondencję dyplomatyczną, korzystając z wolności prasy. Moi współpracownicy na świecie dysponują jednak meldunkami waszego wywiadu. Umówiliśmy się, że jeśli nie wrócę dziś do domu o 16:30, w jakiejś kawiarence internetowej w Indonezji, Holandii, albo w Maryland, albo we wszystkich tych miejscach naraz pojawią się ludzie, którzy umieszczą je w sieci za skromne 10-20 dolarów. Jeśli ich złapiecie, okaże się, że nawet nie znają języka, w którym sporządzono te dokumenty, a o przysługę poprosili ich płacąc od razu nieznani im wcześniej brodaty blondyn, rudy niewysoki grubasek i brunetka przy kości. Jest już 15:10, mam wprawdzie kawałek do domu, ale znajdę jeszcze chwile na drinka; poproszę gin z tonikiem i wycofanie wszelkich zarzutów.

Ciekawe, jaka będzie reakcja oficerów CIA?

A najzabawniejsze, że nieobliczalny Julian Assange nawet nie musi tych meldunków mieć, może blefować. Co więcej, zawarcie z nim dealu też nie pozwoli amerykańskim służbom na spokojny sen, bo przecież cały świat właśnie się przekonał, że przerosło je zadanie zwykłego utrzymania w tajemnicy korespondencji dyplomatycznej. A Assange z pewnością nie działa sam, i jego współpracownicy z pewnością mogą działać bez niego. Sam fakt, że szukają go i nie mogą dopaść połączone służby specjalne i policje całego świata wyraźnie świadczy, że idiotą raczej nie jest.

- No więc? Gdzie ten mój gin z tonikiem?