Pokolenie milenialsów traktuje swoje mieszkanie jako świat intymny, zazdrośnie strzeżony. Osoby te - w odróżnieniu od pokolenia swoich rodziców czy dziadków - ze znajomymi wolą spotykać się w przestrzeni publicznej, gdzie każdy może czuć się jak u siebie - mówi antropolog kultury prof. Wojciech Burszta.

REKLAMA

W czasie pandemii mamy ograniczoną możliwość odwiedzania znajomych w domach, ale i spotykania się z nimi w przestrzeni publicznej. O różnice w podejściu do tego, czym jest dom i do zapraszania do niego gości PAP zapytała antropologa kultury prof. Wojciecha Bursztę z Uniwersytetu SWPS.

Naukowiec zwraca uwagę, że dla starszych pokoleń zapraszanie się do domów było czymś oczywistym. "Imieniny, święta, uroczystości rodzinne, odwiedziny w dni wolne od pracy... To wszystko były imprezy domowe" - wymienia.

Czasy PRL były czasami kultury niedoboru, stąd dom był wtedy niezwykle istotnym miejscem.

Knajp było wtedy znacznie mniej, a alkohol mógł się tam skończyć w każdej chwili. Tymczasem w domu, kiedy zapraszało się gości - był wszystkiego nadmiar, nie mogło niczego zabraknąć. Siedziało się do oporu, jadło i piło, nie oglądając się na zewnętrzny przaśny świat - opowiada. Dodaje, że nie było też wtedy tak sporych różnic w tym, jak wyglądały mieszkania: umeblowanie nie zaskakiwało, wystrój wnętrz czy liczba sprzętów były przewidywalne, a dostępnych rozrywek było mniej. Dospołeczność, otwarcie się na innych było wtedy oczywiste - opowiada. I dodaje: "Tego świata już nie ma".

Jego zdaniem pokolenie milenialsów (czyli osób urodzonych w latach 80. i 90. XX wieku), które nie pamięta już tych czasów niedoboru, wyszło z domu. Te osoby chętniej niż ich rodzice spotykają się w knajpach, kawiarniach czy przestrzeni miast.

A dom to ich "macica". To przestrzeń, do której niechętnie się zaprasza. To świat intymny, zazdrośnie strzeżony - mówi.

Według naukowca w przestrzeni miejskiej pokolenie to czuje się o tyle dobrze, że "każdy może czuć się jak u siebie, a jednocześnie jest zwolniony z konieczności, aby się przejmować, czy wszystko dobrze wypadnie".

Nie lubimy chwalić się mieszkaniem

Pokolenie milenialsów jest bardzo zróżnicowane, w większości jednak dysponuje małymi mieszkaniami. A jak ktoś ma kawalerkę czy pokój, to niekoniecznie jest to przestrzeń, którą chce się wypełniać jeszcze gośćmi - mówi. Jak ocenia, to podejście może się zmieniać u osób, które dorobią się większych mieszkań, z których będą dumne.

Nie wykluczam, że wtedy wśród milenialsów modne stanie się prezentowanie swojego mieszkania, domu, pokazywanie swojego awansu społecznego. Tak dzieje się w społeczeństwach burżuazyjnych takich jak francuskie czy amerykańskie, gdzie dom jest istotnym wyznacznikiem statusu - mówi.

Tymczasem przestrzeń miasta, kluby, parki czy bulwary, gdzie ludzie z młodszych pokoleń się spotykają, to miejsca gdzie każdy ma równy status.

Wszyscy czują się jednakowo - nie są do niczego zobligowani, niczego nie muszą pokazywać, niczego nie muszą się wstydzić - opowiada.

Jak pandemia wpłynie na naszą gościnność?


Prof. Wojciech Burszta jest bardzo ciekaw, czy czasy pandemii zmienią coś we wzorcach zapraszania się do domów.

Myślę, że ograniczenia jeszcze trochę potrwają. Ale czy kiedy będziemy już żyć w miarę bezpiecznym świecie, będzie tendencja do tego, żeby częściej się odwiedzać? - zastanawia się. Może wręcz ludzie - niezależnie, z którego pokolenia - będą spragnieni gości w swoim domu.

A kiedy już ich zaproszą, będą im mogli powiedzieć: "patrz, tutaj spędziłem sam ze swoim psem te wszystkie miesiące izolacji. To był nasz wybieg w czasach pandemii" - mówi prof. Burszta.

Antropolog ma nadzieję, że ten czas sprawi, że w młodszych pokoleniach kontakty z innymi się "udomowią".

A to udomowienie będzie wynikało z potrzeby bliższego kontaktu z większym gronem ludzi. Teraz zaś przecież żyjemy w świecie, kiedy taki kontakt jest kompletnie niemożliwy - mówi naukowiec.