To zdjęcie „zrzuciłem” sobie na desktop komputera i przyglądam mu się od kilku dni. Papież Franciszek podczas oficjalnej wizyty w Watykanie jordańskiej pary królewskiej królowi uścisnął dłoń, a przed królową Ranią dodatkowo lekko się skłonił.

Komentatorzy oszaleli - przecież to papieżowi wszyscy mają się kłaniać, on nie kłania się nikomu. I tak poszliśmy przecież w Kościele na wyraźnie ustępstwa. Od gości nie wymaga się dziś, by całowali papieski pantofel (w średniowieczu było jeszcze "grubiej": w trakcie ceremonii koronowania cesarza kandydat do korony najpierw całował papieża w odsłonięty brzuch, a następnie w usta). Poza tym królowa to przecież świecka władza! I kobieta (na dodatek - o  zgrozo - dość piękna)!

Czy gest papieża to wstęp do rezygnacji z roli duchowego przywódcy świata, albo do (o matko) nawet kapłaństwa kobiet? Poza tym: Rania to przecież - muzułmanka. Czyli co, aż tak ustąpiliśmy? Czyli, że my chrześcijanie, już nie jesteśmy najfajniejsi? Czyli że papież zamiast "Anioł Pański" co drugą niedzielę, na zmianę, będzie teraz ze swojego okna recytował "Allah akbar"?

A co, jeśli rzeczywistość jest prostsza? Jeśli papież zachował się po prostu odruchowo jak dobrze wychowany mężczyzna, który na widok zacnej pani, lekko skłania głowę, żeby okazać jej szacunek, radość z wizyty i żeby w ogóle było jej miło (przypuszczam, że gdyby ten papież wychował się w naszym kręgu kulturowym, mógłby nawet królową "buchnąć w mankiet")? "Prymarne" jest dla niego nie spotkanie dwóch funkcji, ale dwojga ludzi. Okazuje się, że papież najpierw jest człowiekiem, później mężczyzną, następnie chrześcijaninem, a w końcu - papieżem. Że jakakolwiek sprawowana w Kościele funkcja nie robi z człowieka laboratoryjnego ekstraktu z Jezusa, ucieleśnienia kościelnych reguł i prawideł. Franciszek przypomina i tym, co dziś w Kościele widzą tylko wrogą instytucję i tym, co "podjarani" Nową Ewangelizacją zaczynają z głoszenia Pana robić nastawioną na efekty kampanię reklamową: chrześcijaństwo to człowiek, mówiący drugiemu: spotkałem niezwykłego Człowieka!

Dlatego Franciszek cmoka w oba policzki nienawidzącą go dotąd szczerze prezydent Kirchner (aż ta zszokowane wyznaje, że jeszcze nigdy nie całował jej żaden papież"), dlatego daje się cmokać prezydent Brazylii Dilmie Rouseff, dlatego - nie zważając na protesty tych, co chcieliby z żywego katolicyzmu zrobić Muzeum Odczłowieczonych Symboli Religijnych, myje nogi osadzonej w więzieniu młodej muzułmance z Serbii, a Szwajcarowi czuwającemu nad snem Jego Świątobliwości robi kanapkę z dżemem.

Nad tymi gestami nie ma co prychać i sprowadzać ich do ckliwych "kwiatków", może czas wreszcie zmierzyć się z myślą, że to co robi Franciszek to nie sentymentalne zagrania pod publikę, a konkretna wizja Kościoła i ewangelizacji. Tak, opowiem światu o Chrystusie. Ale najpierw stworzę do tej rozmowy warunki: przywitam się i zaproponuję herbatę.

Świat już słyszał, że katolicy mają nabitą bibliotekę. Teraz niech się dowie, że umieją się zachować również w przedpokoju (który do tej biblioteki prowadzi). Nie wyznaczam Franciszkowi roli odźwiernego, zachwyca mnie w nim jednak to, że mogąc siedzieć na ołtarzu w kaplicy zdecydował się wyjść na próg domu i zapraszać doń wszystkich, którzy mają na to ochotę. Nie opiera przekonania o sile Kościoła na procedurach badania zawartości cukru w cukrze, a wiarygodności Ewangelii na tym czy ktoś pocałuje lewy but papieża czy też nie. Ma luz właściwy człowiekowi, który wie, że Kościół opiera się na Bogu. Że to On daje wzrost, my możemy jedynie siać. Ma też - to strasznie ważne - więcej zaufania do człowieka, w tym do siebie samego. Bo naprawdę - czy ja będę mniej chrześcijaninem przez to, że wyślę muzułmaninowi życzenia z okazji zakończenia Ramadanu (a to właśnie zrobił papież w tym roku)?

Franciszek wysyła w świat komunikat, że jest tak pewny tego, w co wierzy, że nie boi się że ktoś go czymś skazi (bo tylko człowiek niepewny swoich racji jest spięty). Ten papież nie zniesie celibatu (i słusznie), nie wykluczam jednak, że będzie chciał o nim rozmawiać. Znów: pewien, że jeśli mamy argumenty, nie mamy się co takiej rozmowy obawiać.

Modlę się dla Franciszka o jak najdłuższe życie, wystarczająco długie, by to, co dziś wydaje nam się ekstrawagancją, zdążyło stać się normą. Żeby zdążył nas, śmiertelnie zmęczonych rolą stróżów ideologii walczących z całym światem, na powrót zarazić zdrowiem. Chrześcijaństwo to człowiek, który mówi drugiemu człowiekowi, że nie ma śmierci, że jest kochany i że dobrze dla człowieka jest dobrze (z Bogiem) żyć.

A tak już zupełnie BTW - wyobrażacie sobie co by było, gdyby sprawa z tym żałosnym nuncjuszem z Dominikany rozlała się w mediach rok temu? Powszechnie uznano by to za gwóźdź do trumny Kościoła: dziś dzięki temu, że Franciszek tak skutecznie przypomina światu, że Kościół to ludzie, a nie tylko instytucja - sprawy wracają do właściwej sobie miary: stwierdzono fakt, zanotowano że jest proces, jest w miarę poważna rozmowa, nie ma rozhisteryzowanej ekscytacji czy absurdalnych generalizacji. A przynajmniej jest ich dużo, dużo mniej.

Szymon Hołownia - dziennikarz, publicysta i współtwórcą portalu Stacja7.pl, współprowadzi programy telewizyjne, autor wielu bestsellerów.

Więcej felietonów Szymona Hołowni przeczytasz tutaj