Komendant straży miejskiej ze Szczecinka podał się do dymisji. Pracę stracił jeden z podległych mu funkcjonariuszy. Dwaj kolejni zostali wysłani na przymusowe urlopy. To konsekwencje wydarzeń z początku października. Interwencję strażników miejskich nagrał 20-latek. Mężczyzna twierdzi, że został brutalnie pobity. Prokuratura Rejonowa w Szczecinku wszczęła śledztwo w tej sprawie.

Trzeciego października funkcjonariusze chcieli wylegitymować grupę młodzieży siedzącą na placu Wolności w centrum miasta. 20-latek nie miał przy sobie dokumentów. Został więc zamknięty w radiowozie. To, co działo się w środku, nagrał ukrytym w kieszeni telefonem komórkowym. Na nagraniu słychać, jak w aucie strażnicy podsunęli mu protokół ze zdarzenia i gazem, pałką oraz kopniakami próbowali zmusić do podpisania dokumentu. W piśmie mowa jest m.in. o tym, że mężczyzna był agresywny i sam uderzał głową o ściany radiowozu.

Sprawę wyjaśnia prokuratura. Na razie burmistrz Szczecinka nie przyjął rezygnacji szefa straży miejskiej. Funkcjonariusz, który dyscyplinarnie został zwolniony z pracy, miał stracić stanowisko m.in. za przekroczenie uprawnień. Jednocześnie szef straży miejskiej podkreśla, że interwencja wobec młodych ludzi została podjęta po wezwaniu przez mieszkańców. Wcześniej przeciwko 20-latkowi prowadzili kilkadziesiąt różnych postępowań.

Komendant oddał się do dyspozycji burmistrza. Burmistrz miasta nie podjął jednak jeszcze decyzji, czy przyjmie jego rezygnację - powiedział RMF FM Tomasz Czuk, rzecznik Urzędu Miasta w Szczecinku. W poniedziałek w magistracie odbyło się spotkania burmistrza z komendantem straży miejskiej. Komendant oprócz złożenia rezygnacji przedstawił także swoje stanowisko w sprawie samego incydentu z 3 października. 

Interwencja straży miejskiej została podjęta nie ze względu na brak dokumentów tego młodego człowieka, który rzekomo został pobity, tylko dlatego, że domagali się tego mieszkańcy. Najnormalniej w świecie zawezwali straż, bo młodzież zachowywała się ordynarnie i dość głośno. A jeśli chodzi o samego poszkodowanego, to jest on znany bardzo dobrze zarówno policji, jak i straży miejskiej. W stosunku do niego toczyło się około 50 interwencji. 7 z takich postępowań skończyło się skierowaniem wniosku do sądu. Co nie zmienia faktu, że tryb przeprowadzenia tamtej interwencji jest niezgodny z obowiązującym prawem. Czekamy teraz już na decyzję prokuratury w tej materii - mówił o słowach komendanta Tomasz Czuk.