Policjanci nie znaleźli w resorcie spraw zagranicznych żadnych przedmiotów mogących pochodzić z miejsca katastrofy smoleńskiej - informuje prokuratura. Funkcjonariusze pojawili się w budynku ministerstwa w ramach śledztwa dotyczącego zniszczenia dowodu osobistego i kradzieży obrączki byłego wiceministra kultury Tomasza Merty.

Policjanci szukali przedmiotów na terenie posesji resortu dyplomacji, w budynku w którym znajduje się archiwum. Świadkowie twierdzili, że tam miało dojść do omyłkowego spalenia worka z rzeczami pochodzącymi z miejsca katastrofy 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. Wśród przedmiotów miał znajdować się m.in. dowód osobisty Tomasza Merty.

Oględziny miały odpowiedzieć na pytanie, czy na miejscu tego spalenia nie znajdują się jakieś elementy, które mogą pochodzić z katastrofy smoleńskiej i być przedmiotami należącymi do Tomasza Merty. Oględziny zakończyły się wynikiem negatywnym - powiedział w rozmowie z reporterem RMF FM Krzysztofem Zasadą prokurator Dariusz Ślepokura. W oględzinach uczestniczyła też wdowa po wiceministrze.

Dowód nadpalony przypadkowo

Dowód osobisty Tomasza Merty razem z innymi pamiątkami po ofiarach katastrofy w Smoleńsku w ubiegłym roku trafił do MSZ. Żona wiceministra kultury podejrzewała, że to Rosjanie uszkodzili dokument należący do jej męża. Na zdjęciach w dokumentacji dowód osobisty był nienaruszony. Magdalena Merta otrzymała natomiast od prokuratorów nadpalony dokument. Jak w październiku ubiegłego roku nieoficjalnie ustalili dziennikarze RMF FM, worek z pamiątkami po ofiarach smoleńskich, który dotarł do MSZ był w bardzo złym stanie. Zapach, jaki wydobywał się z tego worka był nie do wytrzymania - mówili wtedy nieoficjalnie pracownicy resortu.

Jeden z pracowników niższego szczebla w ministerstwie zdecydował więc, żeby worek zutylizować. Gdy rozpoczęto utylizację, ktoś nagle miał się zorientować, że spalane rzeczy są pamiątkami ze Smoleńska i utylizacje przerwano.