W opublikowanym niedawno raporcie NIK z kontroli polskiego systemu egzaminów zewnętrznych, obnażającym jego wadliwe skonstruowanie i funkcjonowanie, znalazł się także fragment poświęcony bardzo niskim wymaganiom zaliczeniowym egzaminu maturalnego. Inspektorzy NIK poddali analizie trzydziestoprocentowy próg zdawalności w kontekście pełnienia przez maturę roli egzaminu wstępnego na studia. Warto przypomnieć, iż zdanie matury, czyli obecnie uzyskanie 30 procent możliwych do zdobycia punktów z każdego z trzech przedmiotów obowiązkowych, zdawanych na poziomie podstawowym (języka polskiego, języka obcego, matematyki) oraz przystąpienie do egzaminu z jednego przedmiotu na poziomie rozszerzonym, bez konieczności pokonania jakiegokolwiek progu, uprawnia absolwenta szkoły średniej do podjęcia studiów. Naturalnie szczegółowe warunki rekrutacji na poszczególne kierunki studiów na konkretnych uczelniach określają one samodzielnie. Jednak w sytuacji obecności na edukacyjnym rynku sporej grupy szkół wyższych, rekrutujących praktycznie każdego zainteresowanego podjęciem nauczania w ich murach, "trzydziestoprocentowi" maturzyści stają się studentami, chociaż w istocie są do poważnego studiowania zupełnie nieprzygotowani.

W ten sposób następuje deprecjacja kształcenia na poziomie wyższym, będąca swoistym edukacyjnym oszustwem. To właśnie ogromna większość takich studentów tych szkół wyższych po ich ukończeniu legitymuje się wprawdzie dokumentem poświadczającym posiadanie przez nich wykształcenia wyższego, ale nie posiada rzeczywistych kompetencji, jakie powinien mieć absolwent szkoły wyższej, a nade wszystko nie jest przygotowana do podejmowania poważnych wyzwań i sprostania wymaganiom współczesnego rynku pracy. Stąd też warto byłoby wreszcie podjąć poważne działania likwidujące taką sytuację i przywracające właściwą rangę kształceniu na poziomie szkoły wyższej.

W tej materii kluczowe znaczenie ma podniesienie maturalnych wymagań w kontekście przyszłego studiowania, przy czym istotne znaczenie mieć powinno ustalenie jakościowego ich standardu, koniecznego do zaliczenia każdego z przedmiotów, gwarantującego posiadanie przez przyszłego studenta kompetencji niezbędnych do wykonywania czekających go w przyszłości zadań. Liczbowy próg punktowy byłby wówczas naturalnym efektem wynikającym z owego standardu. Obecnie brak takowego standardu, gdyż przez lata ludzie odpowiedzialni za polską edukację uważali, iż nie jest możliwe jego ustalenie i dopiero całkiem niedawno dotarło do nich, że jest inaczej. Zresztą właśnie brak owego standardu powoduje zróżnicowanie poziomu trudności maturalnych zadań i problemów w różnych latach, co jest jednym z najpoważniejszych mankamentów naszej matury.

Warto uświadomić sobie, jak wyglądałaby zdawalność polskiej matury, gdyby podnieść progi zaliczeniowe do 50 procent. Otóż wówczas w roku 2014 języka polskiego nie zdałoby w sesji majowej 49 procent maturzystów (przy progu 30 procent było ich 6 procent), matematyki - 57 procent (przy 30 procent nie poradziło sobie 25 procent), a języka obcego 30 procent (przy 30 procent progu było ich 8 procent). Spokojny namysł nad tymi liczbami musi prowadzić do bardzo smutnych refleksji. Osoby przekraczające ów 50-procentowy próg są w miarę dobrze przygotowane do podjęcia studenckich zadań i wyzwań, jednak wśród przystępujących do matury i zdających ją obecnie stanowią one mniejszość. Gdyby jeszcze założyć, iż do zdania matury konieczne jest sforsowanie określonego progu na egzaminie na poziomie rozszerzonym mogłoby się okazać, że liczba potencjalnych studentów spadłaby drastycznie, co unicestwiłoby szereg słabych szkół wyższych (chociaż wyższych w istocie jedynie z nazwy). Stąd też wszelkie rozmowy o podniesieniu maturalnych wymagań umożliwiających podjęcie studiów są tak trudne. Równocześnie nie można pominąć kwestii niskiego poziomu trudności maturalnych zadań i problemów, dominacji wśród nich odtwórczych testów oraz sprawdzania generalnie prostych umiejętności i na tym tle rozważać niskie wyniki zdawalności.

Raczej nie powinno dziwić, że większość z 40 ankietowanych przez inspektorów NIK rektorów uczelni publicznych wyraziło negatywną opinie o przygotowaniu maturzystów do studiowania. Rektorzy zwrócili uwagę na niską korelację programów nauczania i związanych z nimi wymagań z potrzebami przyszłego studenta oraz na niski próg zaliczeniowy; w opinii ankietowanych rektorów powinien on wynosić minimum 50 procent. Podobnie sądzi zdecydowana większość nauczycieli, z którymi rozmawiali inspektorzy NIK. 86 procent z nich uważa, że próg powinien zostać podniesiony, przy czym 37 procent twierdzi, że do 50 procent. Jak widać, zarówno wśród rektorów, jak i nauczycieli dominuje pogląd o konieczności podniesienia progu zdawalności i z całą pewnością trzeba się zgodzić, iż musi się tak stać w przypadku utrzymywania matury jako egzaminu wstępnego na studia. Uważam, iż oprócz tego przyszły student określonego kierunku powinien wykazać się również zdaniem matury z jednego lub dwóch przedmiotów istotnych dla tego kierunku studiów na poziomie rozszerzonym na minimum 50 procent. Jednak zanim doszłoby do wprowadzenia takich zmian do systemu maturalnego należałoby w sposób czytelny określić jakościowy standard wymagań zaliczeniowych oraz przywrócić do polskich szkół poważne wymagania, zaczynając od likwidacji w szkołach średnich i gimnazjach możliwości promowania uczniów z ocenami niedostatecznymi. Naturalnie powinny zostać również określone standardy wymagań dla szkół i nauczycieli, czyli przygotowany i wprowadzony w życie system mierzenia jakości pracy szkół oparty w głównej mierze na analizach losów ich absolwentów, w miejsce obecnie obowiązującego "dziecka" pań Hall i Szumilas, który może służyć nie tyle do rzetelnej oceny poziomu pracy szkół, ile do jej zamazywania (a trzeba nieustannie przypominać, iż ten edukacyjny bubel kosztował 80 mln zł). Sądzę, iż gdybyśmy rozpoczęli proces przywracania w polskich szkołach poważnych wymagań i zadbali o dobrych nauczycieli to potencjalnych "pięćdziesięcioprocentowych" maturzystów, przygotowanych do rzeczywistego studiowania mielibyśmy zdecydowanie więcej niż wynika to z obecnych analiz.

Wszystkim uspokojonym uprawianą przez MEN w ostatnich latach polityką informacyjną pragnę jedynie zwrócić uwagę, że polscy uczniowie wypadają dobrze w badaniach, w których sprawdzane są umiejętności niezłożone (proste, schematyczne problemy), a dużo gorzej, gdy pojawiają się problemy o złożonym, niestandardowym charakterze. Stąd też można stwierdzić, iż polski system edukacyjny przygotowuje w istocie jedynie wykonawców poleceń, a nie ludzi przygotowanych do samodzielnego podejmowania nowych zadań i kierowania ludźmi je wykonującymi. Z taką sytuacją trudno się spokojnie zgodzić, gdyż Polacy zawsze wyróżniali się kreatywnością i umiejętnościami radzenia sobie z niestandardowymi problemami. Naturalnie przywrócenie maturze poważnych wymagań to tylko jeden z elementów odbudowywania w Polsce edukacji z prawdziwymi wymaganiami, ale element bardzo ważny.