Oddajesz do tłumaczenia jedną stronę tekstu dostajesz dwie, albo i więcej, bo tłumacz przysięgły nie może na stronie umieścić więcej niż 1125 znaków łącznie ze spacjami i przecinkami. Te archaiczne przepisy z lat 60. jako się okazuje wciąż obowiązują. Mimo wielokrotnej nowelizacji zapis co do ilości znaków pozostał nietknięty mimo że maszyny do pisania już dawno zjedzone są zębem czasu…

Pan Maciej oddał do tłumaczenia jedną stronę tekstu. Dostał dwie napisane dużo większą czcionką z większymi odstępami. Na pytanie skierowane do tłumacza dlaczego tak zrobił usłyszał, że w maszynie do pisania nie można zmienić rozmiaru czcionki. Tłumacze więc, na komputerze, posługują się rozmiarem jak w znormalizowanym niegdyś maszynopisie: 1125 znaków na stronie A-4.

A że w komputerze można zmniejszyć? No cóż, problem pana Macieja. W oryginale dokument, który był zmuszony przetłumaczyć na język rosyjski napisany był czcionką 11-tką. Wychodzi jakieś 2600 znaków na stronę. A że nie była cała zapisana rozłożyło się zgodnie ze standardem 1125 na 2 strony.

No cóż zapłaciłem, ale tu nie chodzi o te 45 czy 50 złotych - denerwuje się pan Maciej. Przecież wykonywana jest usługa tłumaczenia konkretnego tekstu. Dlaczego mamy płacić tylko dlatego, że jeden wyraz nie mieści się i już tłumacz może naliczyć opłatę za kolejną stronę? Takie rzeczy powinny być dostosowane do obecnych realiów - mówi.

Co na to tłumacze? Nieoficjalnie się śmieją z tego, ale z drugiej strony przetłumaczyć jedno słowo, czy zdanie i zainkasować honorarium jak za całą stronę? Kto by nie chciał. W myśl archaicznych przepisów jeśli tylko chcą - mogą tak zrobić.

No cóż - jak w życiu - czasem jedno słowo za dużo może nas kosztować bardzo drogo.