To była kolejna bardzo niespokojna noc na Białorusi. Jak donoszą media, w Mińsku doszło do brutalnej interwencji sił porządkowych w kilku punktach miastach, w tym w dzielnicy Uruczcza.

Według agencji TASS, w środę zamieszki wybuchły tam z nową siłą. Funkcjonariusze używali granatów hukowych, "słychać też odgłosy wskazujące, że w użyciu jest gumowa amunicja" - donosili korespondenci rosyjskiej agencji.

"Milicja wyciąga ludzi z bram okolicznych domów i poddaje rewizji. Wielu ludzi otwiera drzwi swych mieszkań, by uczestnicy protestów mogli się w nich schować przed agentami służb" - dodaje TASS. Protesty odbywały się w jednocześnie w kilku punktach miastach.

Władze Białorusi potwierdziły wczoraj informację, że w szpitalu zmarł zatrzymany w niedzielę 25-latek. W komunikacie napisano, że mężczyzna został zatrzymany podczas "nielegalnej manifestacji", a potem stan jego zdrowia "gwałtownie się pogorszył".

Wcześniej o śmierci Alaksandra Wichora informowało Radio Swaboda, powołując się na jego matkę. Kobieta powiedziała, iż syn nie brał udziału w proteście, lecz został zatrzymany przez milicję, kiedy jechał do dziewczyny. Wichor zmarł w szpitalu w Homlu. Jest drugą ofiarą śmiertelną brutalnych interwencji sił bezpieczeństwa.

W ciągu ostatnich trzech dni na Białorusi zatrzymano ponad sześć tysięcy osób w związku z protestami przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich. Władze twierdzą, że wygrał je dotychczasowy prezydent Alaksandr Łukaszenka. Miał dostać ponad 80 proc. głosów. 

Siły bezpieczeństwa używają do rozpędzania demonstracji granatów hukowych, gazu łzawiącego i strzelają gumowymi kulami.