​Siedmiu polskich żeglarzy zostało uratowanych przez ratowników morskich, po tym, jak ich statek miał wypadek w pobliżu Cuxhaven. Nikomu nic poważnego się nie stało. Jak relacjonuje kapitan statku w rozmowie z RMF FM, jacht uderzył w boję.

Ratownicy otrzymali zgłoszenie we wtorek krótko przed godz. 23. Kobieta powiedziała im, że płynęła z sześcioma innymi marynarzami na jachcie "Sharki", jednak ten szybko zatonął.

Po żeglarzy wysłano statek ratunkowy "Anneliese Kramer" i łódź "Mathias". Do miejsca, w którym mieli się znajdować Polacy, wyruszył także statek hamburskiej policji wodnej.

Wkrótce do ratowników zgłosił się kapitan pobliskiego belgijskiego frachtowca, który zauważył tonący jacht, którym był właśnie "Sharki". Żeglarze ewakuowali się z niego na szalupie ratunkowej.

Polaków uratowano około 23:30. To czterech mężczyzn i trzy kobiety. Od ratowników otrzymali gorącą herbatę i suche ubrania. Za wyjątkiem szoku i niewielkich skaleczeń, nikomu nic się nie stało.

Jak relacjonuje kapitan jachtu Cezary Wolski w rozmowie z naszą dziennikarką Anetą Łuczkowską, po wyjściu z Kanału Kilońskiego “Sharki" - który jest bardzo szybkim jachtem - płynął przechylony na lewą burtę. Prawą uderzył w boję na torze wodnym. Ta zdarła około 3 metrów poszycia na burcie, poniżej linii wody. To było nie do załatania na pełnym morzu. 

Szczeciński 15-metrowy jacht żaglowy "Sharki" płynął z Kanału Kilońskiego na Helgoland. 

Jacht został wybudowany w Niemczech w latach 70. W 2002 roku przeszedł kapitalny remont i pływał pod polską banderą jako “Sharki".