Kolejny samochodzik lub klocki? Lalka lub książka? Co w tym roku dzieci znalazły pod choinką? I czy je to ogóle ucieszyło? Czy też już trafiło (lub trafi za chwilę) na serwis aukcyjny, pełen nietrafionych prezentów? Trzeba przyznać - gdy w sklepach wybór jest nieomal nieograniczony, coraz trudniej znaleźć pomysł na upominek, który sprawi obdarowywanej osobie prawdziwą radość. A my sprawdzamy, co w XX wieku najbardziej cieszyło dzieci.

Prezenty, które dzieci znajdowały pod choinką a latach 20. czy 30. nie były na pewno gorsze od tych, które dostają dzisiaj - mówi w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Kubą Kaługą Wojciech Szymański, pasjonat i kolekcjonerem zabawek, prowadzący w Gdańsku Galerię Starych Zabawek, w której zgromadził eksponaty wyprodukowane w Polsce między latami 20. XX wieku, a rokiem 1989. Marzenie każdego chłopca - kolejka. Tylko nie elektryczna, lecz nakręcana na kluczyk. Dla dziewczynki lalka - z masy papierowej - opisuje Szymański. I dodaje, że już w latach 30. przemysł zabawkarski działał tak jak dzisiaj - zbliżał się grudzień, pojawiały się reklamy w gazetach zabawek.

Jak zauważa Szymański, dawniej - wbrew obiegowej opinii - dzieci nie dostawały tylko orzechów i skarpet. Zabawki też obowiązkowo znajdowały się pod choinką. Ponieważ jednak - szczególnie w czasach PRL-u - wybór był niewielki, to większość dzieci dostawała to samo.

Od lat wśród najpopularniejszych prezentów są gry planszowe. W latach 50. triumfy święciło Grzybobranie. Była to gra z jakąś przygodą, edukacja, gra zależnościowa - trzeba wkładać małe grzybki w dziurki na planszy, zbierać je do koszyków. W latach 80. na świecie pojawia się Monopol - dla nas zupełnie niedostępny. Dlatego pojawiła się polska wersja - Fortuna. To gra marzenie - jak się ją rozłożyło na święta, to grało się całą rodziną, miesiącami. Tam wyobraźnia działała - hotele, dolary. W latach 30. gry to Manewry, Bitwa Morska - czyli wszystko jest podparte narracją wojenną - mówi Szymański. Zabawki ulegają modzie, zależy w jakich czasach żyjemy, to te zabawki się do tego dopasowują - dodaje.

W latach 80., gdy w sklepach półki świeciły pustkami, marzeniem wielu dzieci były zabawki z Pewexu - czyli lalki Barbie, klocki Lego, figurki He-Mena czy resoraki. Zamiast tego często pod choinką można było znaleźć plastikowe lalki ze zmierzwionymi włosami, małe żołnierzyki, sprężyny lub klik-klaki.

Najwięksi szczęściarze dostawali też "Wilka i zająca" czy "Zbieranie jajek" - małe elektroniczne gry. Hitem była też kostka Rubika. A szczytem marzeń był walkman.

Obowiązkowo w paczce można było znaleźć pomarańcze z Kuby, czyli rarytas, który w sklepach PRL-u pojawiał się właśnie tuż przed Bożym Narodzeniem. A wśród słodyczy królowały wszelkie wyroby czekoladopodobne.

Jak zauważa Wojciech Szymański, rok 1989 dla polskiego przemysłu zabawkarskiego był katastrofalny. Właściwie z dnia na dzień przestał istnieć. Polskie zabawki zastąpiły rzeczy z zagranicy - nie dlatego, że były lepsze, lecz właśnie dlatego, iż były z importu.


W latach 90. wśród prezentów pojawiło się coraz więcej interaktywnych zabawek. Hitem były tamagotchi, interaktywne Gremliny, Gameboye, a pod koniec lat 90. także Furby. Niektórzy mogli dostać też komputery Commodore lub Amiga. Świat zabawek stał się dużo bardziej kolorowy. Ale czy rzeczywiście ciekawszy?