SMS-y agitujące za partią rządzącą w najbliższych wyborach europejskich rozesłano z numeru służbowego Tomasza Pituchy - doradcy wojewody lubelskiego, radnego miejskiego w Lublinie i działacza PiS. Na liście odbiorców znalazł się również nasz reporter.

Rzecznik prasowy wojewody lubelskiego Marek Wieczerzak tłumaczy, że Pitucha ma jeden aparat, a w nim dwie karty: służbową i prywatną. Ta ostatnia się zawiesiła i SMS-y agitujące zostały wysłane z numeru służbowego. Urząd stwierdza, że jest to niedopuszczalne.

"Wykorzystywanie służbowego telefonu do prowadzenia agitacji wyborczej jest niedopuszczalne i nie może mieć miejsca w lubelskim urzędzie wojewódzkim. Opisane przez pana zdarzenie to efekt pomyłki, a nie świadomego działania. Pan Tomasz Pitucha posługuje się jednym telefonem, w którym są dwie karty SIM, w tym służbowa. Podczas wysyłania wiadomości omyłkowo, zamiast z numeru prywatnego, wysłał SMS do kilku osób z numeru służbowego. To był efekt zawieszenia się prywatnej karty SIM i automatycznego przerzucenia przez telefon na drugą, służbową, czego pan Pitucha nie zauważył" - czytamy w oświadczeniu, które zostało przesłane naszemu reporterowi.

Urzędnicy twierdzą też, że wojewoda nie wyciągnął żadnych konsekwencji wobec radnego. "Trudno mówić w tym przypadku o kosztach, gdyż w ramach abonamentu, który wynosi 20 zł brutto miesięcznie, na tym numerze istnieje nielimitowana liczba bezpłatnych SMS-ów. W związku z tym, że była to oczywista pomyłka, pan wojewoda nie będzie wyciągał żadnych konsekwencji wobec pana Pituchy" - napisano.

Pokrętne tłumaczenie radnego

Po opublikowaniu artykułu do naszego dziennikarza oddzwonił Tomasz Pitucha. Wcześniej był nieosiągalny.

W rozmowie z naszym reporterem twierdził, że "głupio" mu było rozmawiać na forum samorządowym, w otoczeniu samorządowców i ministrów, dlatego oddzwania dopiero teraz. Tłumaczenie o tyle dziwne, że najwyraźniej z rzecznikiem prasowym lubelskiego urzędu wojewódzkiego się kontaktował, aby przekazać swoją wersję wydarzeń.

W rozmowie telefonicznej Tomasz Pitucha powtarza to, co w jego imieniu przekazał rzecznik prasowy urzędu. Uzupełniając o kilka szczegółów. Jak mówił, praktycznie ze służbowego numeru nie korzysta. Powszechnie znany jest jego numer prywatny i jego używa prywatnie i służbowo.

Co do samego rozesłania sms-ów agitujących za PiS z numeru należącego do lubelskiego urzędu wojewódzkiego stwierdził: "Zanikła mi sieć Orange i automatycznie przełączyło i wysłało. Jak się zorientowałem było już za późno, żeby zatrzymać, czy cofnąć" - mówił przez telefon. Jak twierdzi, zorientował się dopiero po tym, jak znajomi zaczęli odpisywać na sms z pytaniem, co to za numer.

Na pytanie naszego reportera dlaczego z służbowego numeru przysyła agitację wyborczą - odpowiedział: Nie przesadzajmy,  ja nie wiem, który numer jest służbowy, czy prywatny - odparł.

Na zdanie, czy nie uważa, że wplątał urząd w kampanie wyborczą PiS-u odpowiedział: Mam wrażenie, że się wytłumaczyłem, było to niechcący, przypadkiem się stało, taki automacik.

Opracowanie: