Nie jesteśmy z plasteliny, ale mamy ciało słabsze od noża. W jednej chwili pompujemy krew, ale w drugiej możemy już nie żyć. Serce to nie tylko zastawki i dwie komory. Króluje też w metaforach. Kochamy całym sercem i okazujemy je innym. Znają je na wylot chirurdzy i spowiednicy. Celują w nie zamachowcy. Najgorsza rzecz, jaka może się przydarzyć, to utrata serca jak dziś - ta fizyczna i ta w przenośni.

Nie zamierzam przypisywać nikomu winy za zbrodnię popełnioną w Gdańsku - to zadanie dla policji i prokuratury. Zajmę się energią, która popycha człowieka do takich czynów. Na pewno nie jest nią miłość. Sprawca wczorajszego zamachu nie kupił komandoskiego noża z miłości, to nie z tego powodu przechytrzył ochroniarzy i wskoczył na scenę. W końcu nie z miłości zaatakował prezydenta swego miasta.

Jeśli nie z miłości, to cóż to było? Nienawiść jest równie inspirująca. Nie wymaga nadmiernej dyscypliny. Z miłości potrafimy przenosić góry, ale z nienawiści burzymy je jednym pchnięciem dłoni. Miłość dodaje nam skrzydeł, natomiast nienawiść hoduje rogi. Zastanawiam się dlaczego w moim kraju tak powszechnie zapanowała nienawiść. Dlaczego łączymy się w kontrze do innych ludzi nienawidząc? Dlaczego nie możemy rywalizować z nimi z szacunkiem?

Nie jestem religijny. Drażnią mnie nadużycia Kościoła i nie czytam codziennie Biblii. Ale jest w tej księdze piękny fragment:

Miłość nie zazdrości,

nie szuka poklasku,

nie unosi się;

nie dopuszcza się bezwstydu,

nie szuka swego,

nie unosi się gniewem,

nie pamięta złego; pychą

nie cieszy się z niesprawiedliwości.

Wydaje mi się, że osiągnęliśmy moment, w którym potrzebna jest interwencja szczególna. Niekoniecznie niebios, choć placebo modlitwy nikomu nie zaszkodzi. Musimy dotrzeć do innego rodzaju energii, która drzemie gdzieś między wierszami - również tymi wypluwanymi na demonstracjach i w filmach z plasteliny. Musi to być energia ponad. Nie tylko ponad podziałami. Jeśli chcemy pozostać wspólnotą, czeka nas długa podróż i dojrzewanie.

Potrzeba nam wzoru, który mógłby nas zainspirować. Porwać ludzi przesłaniem. Oderwać ich od noży i przypomnieć ciepło wyciągniętej dłoni. Są w historii nazwiska straszne, ale są i te, bez których nie bylibyśmy ludźmi. Jedni rozjeżdżali Europę pociągami do Auschwitz, inni, jak Ghandi, potrafili boso demonstrować swój sprzeciw. Jeszcze inni - na przykład Lennon czy Martin Luther King - śnili o pokoju, gdy świat na jawie upajał się wojną. Tą z czołgami i tą rasową.

Żyjemy w kraju, w którym przelano hektolitry krwi. Tu spalono i rozstrzelano miliony ludzi. Los poczęstował nas komunizmem, ale dał też jaskółkę Solidarności. Jest sprawiedliwy - bo w końcu otrzymaliśmy wolność: swobodę indywidualnych wyborów i nakaz zbiorowych obowiązków. Niech to jedno serce, które przestało bić w Gdańsku, będzie katalizatorem pospolitego ruszenia - z jądra ciemności w kierunku światła. Niech będzie stożkiem wzrostu naszego dojrzewania.

Jako Polak i Europejczyk, dziennikarz i obywatel, proszę Was wszystkich bez większej ceremonii. Dajmy sobie ostatnią szansę na zmianę. Nie na tę dobrą ani na złą - po prostu zmianę. Być może nasze narodowe serce - jeśli istnieje - trzeba będzie na moment zatrzymać i ponownie ożywić. To ryzykowny zabieg, ale następnej szansy możemy nie mieć.