Pierwszy od 10 lat przypadek tularemii wykrył olsztyński sanepid. To odzwierzęca zakaźna choroba, która nieleczona prowadzi do śmierci. Jak się okazuje, rozpoznanie tak rzadkiego schorzenia może stanowić nie lada problem.

REKLAMA

Tularemia objawia się przede wszystkim powiększeniem węzłów chłonnych. Do zakażenia dochodzi, gdy krew człowieka zetknie się z groźnymi bakteriami. W czasie trwania choroby pojawia się wysoka gorączka, wyczerpanie organizmu i spadek wagi.

Właśnie taki przebieg miała choroba u jednej z mieszkanek Olsztyna, która zacięła się trawą podczas czyszczenia kosiarki. Lekarze przez długi czas nie wiedzieli, co dolega kobiecie i początkowo leczyli ją na grypę. Pobrano nawet próbki powiększonych węzłów chłonnych do badania. Na trop choroby wpadła rodzina chorej, która przewertowała podręczniki medyczne.

- Lekarze, którzy nie mają kontaktu z tymi schorzeniami, nie mają też wprawy w ich rozpoznawaniu. Łatwo o pomyłkę - tłumaczy Janusz Dzisko, Wojewódzki Inspektor Sanitarny w Olsztynie.

Człowiek zaraża się tularemią przypadkowo i dość rzadko. Zachorowania na tę chorobę zdarzają się najczęściej w Ameryce Północnej, Azji, ale i Europie. Bakteria wywołująca podobne do dżumy objawy znajduje się na liście substancji biologicznych, które mogą zostać wykorzystane podczas ataku terrorystycznego. To spowodowało zwiększone zainteresowanie pierwszym od 10 lat przypadkiem tularemii na Warmii i Mazurach.