Czy rosyjskie kampanie internetowe miały realny wpływ na wynik amerykańskich wyborów prezydenckich w 2016 roku? Wygląda na to, że... nie. Doniesienia międzynarodowej grupy naukowców na ten temat publikuje w najnowszym numerze czasopismo "Nature Communications". Zespół pod kierunkiem badaczy New York University Center for Social Media and Politics badał zasięg ówczesnych rosyjskich przekazów na Twitterze. Okazało się, że był znacznie mniejszy, niż przypuszczano i ograniczał się do grupy najbardziej zagorzałych zwolenników Partii Republikańskiej.

REKLAMA

Przypomnijmy, po wyborach 2016 roku, które wygrał Donald Trump formułowano podejrzenia, czy wręcz oskarżenia, że jego kampania skorzystała ze wsparcia rosyjskich ferm internetowych trolli, zarówno przez działania na rzecz mobilizacji konserwatywnych wyborców, ale i demobilizacji tych liberalnych.

Jednak analiza aktywności na Twitterze, przeprowadzona przez badaczy z NYU, University of Copenhagen, Trinity College Dublin i Technical University of Munich zdaje się tego nie potwierdzać. Ich badania wskazują na to, że aż 70 procent aktywności niesławnej, powiązanej z rosyjskimi władzami Internet Research Agency trafiało do zaledwie procenta najbardziej skrajnych i zaangażowanych zwolenników republikanów. Osoby określające się przy tym jako zdecydowani wyborcy republikanów odbierały taki przekaz nawet 9-krotnie częściej, niż te określające się jako liberałowie czy wyborcy kandydatów niezależnych. To oznacza, że nawet jeśli Rosjanie starali się wywierać taki wpływ, ich przekaz trafiał głównie, czy niemal wyłącznie, do już przekonanych.

Autorzy pracy formułują wniosek, że zagraniczna kampania dezinformacji raczej nie miała wpływu na przekonania, polaryzację opinii, czy decyzje amerykańskich wyborców. Mimo poważnych wysiłków, zmierzających do uzyskania z pomocą mediów społecznościowych wpływu na prezydencki wyścig w 2016 roku, przekazy rosyjskich trolli skoncentrowały się w bardzo wąskim kręgu amerykańskiego elektoratu, który obejmował osoby bardzo silnie popierające republikanów - tłumaczy współautor pracy, wiceszef Center for Social Media and Politics (CSMaP), prof. Joshua A. Tucker.

To oczywiście nie oznacza, że owe działania dezinformacyjne nie miały żadnych konsekwencji. Błędem byłoby sądzić, że ponieważ rosyjska kampania wpływu na Twitterze nie miała istotnego znaczenia dla indywidualnych postaw wyborców, można zaniedbać jej znaczenie dla procesu wyborczego w ogóle, w tym zaufanie amerykańskiego społeczeństwa do jego uczciwości - podkreśla współautor pracy Gregory Eady z University of Copenhagen. Podczas debaty na temat wyborów 2016 roku wciąż stawiane są pytania o legalność prezydentury Donalda Trumpa, zasiewane wątpliwości na temat amerykańskiego systemu wyborczego. To z kolei może stać u podstaw skłonności części Amerykanów, by dawać wiarę twierdzeniom o oszustwach wyborczych 2020 roku i możliwych nieprawidłowościach podczas przyszłych wyborów - dodaje kolejny ze współautorów Tom Paskhalis z Trinity College Dublin.

Opublikowane w "Nature Communications" analizy pokazały przy okazji, że jeśli coś faktycznie napędzało w czasie kampanii 2016 roku spory i nakręcało polaryzację, to głównie przekazy rodzimych mediów i polityków. W październiku 2016 roku każda z badanych osób otrzymywała dziennie przeciętnie 4 wiadomości związane z rosyjskimi kontami. W tym czasie docierało do niej przeciętnie 106 postów ze strony mediów i 35 od amerykańskich polityków. Oznacza to, że w porównaniu z rosyjskim przekazem przeciętny użytkownik Twittera otrzymywał w tym czasie 25 razy więcej wiadomości od mediów i 9 razy więcej wiadomości od polityków, nie licząc nawet tego, co docierało do niego przez telewizję, czy inne internetowe kanały informacyjne - dodaje Jan Zilinsky z Technical University of Munich.

W badaniach wzięło udział 1500 ochotników, którzy zgodzili się udostępnić dla celów badawczych swoje konta na Twitterze i odpowiedzieć na szereg pytań dotyczących ich politycznych przekonań i decyzji. W kluczowym okresie kampanii prezydenckiej takie pytania zadawano im w kwietniu i październiku 2016 roku. Po samych wyborach wypełniali też kolejną ankietę, deklarując tym razem na kogo głosowali i dlaczego. Jak zwykle w przypadku takich badań, autorzy deklarują, że zadbali, by grono respondentów było reprezentatywne dla profilu demograficznego amerykańskich wyborców.