Postawiono pierwszy zarzut w sprawie poparzenia pięciu pacjentek szpitala w Białymstoku. Prokuratura postawiła pracownikowi placówki zarzut narażenia kobiet na niebezpieczeństwo utraty zdrowia, a nawet życia. Nie wiadomo, kim jest podejrzana osoba.

Szef białostockiej prokuratury, Sławomir Głuszuk twierdzi, że nie jest to lekarz, ani żaden z funkcyjnych pracowników placówki. Niewykluczone więc, że może chodzić o człowieka odpowiedzialnego za sprawność techniczną urządzenia. Głuszuk poinformował również, że prowadzący śledztwo rozważa jeszcze możliwość postawienia zarzutów w tej sprawie drugiej osobie, tym razem pracownikowi medycznemu. Prokuratura zajęła się sprawą, kiedy nagłośniły ją media. Poszkodowane kobiety złożyły w sądzie pozwy o odszkodowania. Sprawa pierwszej z nich zacznie się jeszcze w tym tygodniu.

Do poparzenia pięciu kobiet doszło dziewięć miesięcy temu. Niesprawna maszyna podała bardzo wysoką dawkę promieniowania, dużo wyższą od zalecanej przy takim zabiegu. Kobiety doznały oparzeń, które nie chcą się goić. Białostocki szpital początkowo refundował leczenie pięciu poparzonych pacjentek, jednak pod koniec października cofnął fundusze. „Leczcie się na własny koszt” – usłyszały poparzone kobiety od ordynator szpitala, w którym doszło do wypadku. W ubiegłym tygodniu krajowy konsultant ds. radioterapii ocenił, że u dwóch pacjentek widać poprawę, u dwóch innych stan zdrowia nie zmienił się, a u ostatniej kobiety pogorszył się. Pierwsze cztery przebywają od poniedziałku na terapii w Instytucie Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni. Piąta pacjentka jest na konsultacji w Centrum Onkologii w Warszawie.

Foto: Archiwum RMF

12:50