"Podróżując koleją transsyberyjską człowiek uświadamia sobie, jak wielki jest to kraj ta Rosja, jakie są dystanse, odległości, jaka jest skala." - przyznaje Piotr Milewski w rozmowie z Bogdanem Zalewskim. Milewski - wędrowiec, fotograf i pisarz - jest autorem książki właśnie wydanej przez krakowski "Znak" - "Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej".

REKLAMA

To bardzo zmysłowa literacka symfonia, utwór o muzycznej strukturze, partytura do rytmu stukotu wagonów, kompozycja pełna nagłych zwrotów i zakrętów, ostrych życiowych zgrzytów, i cudownej miłosnej liryki męsko-damskich spotkań. Uwaga! Uwaga! Czytelnik sunąc wraz z autorem, zahipnotyzowanym transsyberyjską koleją, sam może w końcu wpaść w ten trans.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

milewski

BOGDAN ZALEWSKI: "Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej". Tytuł jest bardzo precyzyjny i pojemny jednocześnie, można powiedzieć jak rozkład jazdy carskiej kolei.

PIOTR MILEWSKI: Zgadza się.

Wie pan, do czego piję?

Nie do końca, ale troszkę się domyślam.

Chodzi o to, że - jak pan pisze w książce - carska kolej skonstruowana była tak, że wszystkie pociągi zawsze zdążyły, bo tak był rozkład rozpisany, żeby właśnie zdążyły.

Tak jest. Tak było. Tak miało być.

Tytuł jest otwarty - z jednej i z drugiej strony. "Transsyberyjska" otwiera się na słowo "kolej", a "dalej" to w domyśle "Japonia".

Ta podróż nie kończy się na ostatniej stacji.

Wraca do początku.

Podróż zaczyna się w Warszawie. To jest punkt wyjścia. W prologu opisany jest pierwszy etap aż do Sankt Petersburga - miasta, które ówcześnie w XIX wieku było stolicą Imperium Rosyjskiego, miasta, w którym te najważniejsze decyzje dotyczące także kolei transsyberyjskiej zapadały. To było dla mnie miejsce, z którego chciałem rozpocząć tę podróż właściwą, podróż prawdziwą.

To był ten zerowy kilometr, jak pan pisze, a patronował mu car... w mundurze kolejarza.

Oczywiście. Tak musiało być. Car stał na postumencie jako pomnik, był przedmiotem także żartów w późniejszych czasach, kiedy próbowano zdyskredytować okres carów Romanowów. Jednak to fakt taki pomnik stał i myślę, że dużo mówi o tym jak ważna ta kolej była dla Imperium Rosyjskiego, i także zapewne jak ważna jest do dziś.

Car spogląda na nas z pomników opisanych przez pana, car też wygląda do nas z kart ksiąg cytowanych przez pana, bo tę podróż odbywa pan w przestrzeni i w czasie, jednocześnie w historii i w realności. Ale tak naprawdę bohaterami chyba nie są te pomnikowe postacie, ale żywi ludzie.

Bohaterami tej całej podróży są osoby, które jadą w tym pociągu, z którymi zwykle mam przyjemność się spotykać, porozmawiać, niekiedy bardzo głęboko i niespodziewanie ciekawie.

Wśród tych ludzi wyróżnia się między innymi "prowadnica".

To jest postać dla kolei rosyjskich niezwykle istotna. Z reguły jest to pani, osoba w mundurze, która zarządza wagonem. Wpuszcza pasażerów, wypuszcza, rozdziela pościel, sprząta. Wykonuje jeszcze jedną bardzo ważną funkcję - zarządza samowarem.

Oraz ratuje często pasażerów z opresji, tak jak pana.

Tak, także mnie. Nie będę za bardzo zdradzał z jakich opresji, bo to jest opisane w książce. Opisane mimo, że nie za bardzo chciałbym się do tego przyznać. "Prowadnica" to niezwykle ważna postać w rosyjskich kolejach.

Jako "dobry anioł".

Tak. "Dobry duch".

I jednocześnie refren w pana książce, bo "prowadnica" przewija się przez całą pana podróż.

Jest od początku do końca. To są niezwykle dzielne kobiety. Przez wiele dni towarzyszą podróżnym, opiekują się nimi i świetnie dają sobie radę.

Z książki wywnioskowałem, że lubi pan kobiety i kobiety pana lubią. Bo w "Transsyberyjskiej" przewija się cały szereg bardzo interesujących postaci. Między innymi dziewczyna o szamańskich zdolnościach.

Tak, miałem niezwykłą przyjemność poznać tę osobę. Postać bardzo ciekawa, zaskakująca. Bardzo chciałbym się z nią jeszcze spotkać. Podczas jazdy podeszła do mnie niezwykłej urody dziewczyna i zagadnęła po niemiecku. To było dla mnie bardzo zaskakujące, dlaczego po niemiecku? Okazało się, że ona jakimiś swoimi zdolnościami odgadła, że ja mówię po niemiecku. Przy okazji wyszło na jaw, że była studentką germanistyki.

Zagadnęła po niemiecku, a powinna po buriacku. A w ogóle stwierdziła, że ujrzała pana duszę.

Była Buriatką, ale nie czystej krwi. Płynęła w niej również krew romska. Myślę, że taka mieszanka krwi buriackiej, romskiej i europejskiej dała niesamowity efekt w postaci jej urody. Z tych trzech różnych nacji wzięła się kobieta o rysach niecodziennych, włosach romskich, cerze buriackiej i bardzo mnie zafascynowała.

Jest w pana książce także wielu fascynujących męskich bohaterów. Między innymi tragiczny maratończyk.

Ten pan, chłopak właściwie, wsiadł na jednej ze stacji i tak się przedstawił: "maratończyk po przejściach". Bardzo mnie to zaintrygowało. Okazało się, że był to członek drugiej reprezentacji Rosji w maratonie, który niestety uległ wypadkowi i teraz próbuje znowu odzyskać formę i wejść do grona najlepszych lekkoatletów, co jest bardzo trudne. Żeby przeżyć zajmuje się czymś, co nie do końca odpowiada jego ...

Ale też wykorzystuje swoje ciało.

Dosłownie. I dochodzi do wniosku, że daje mu to większe apanaże niż praca maratończyka.

Zdradźmy, że pracuje jako stripteaser. W nocnym klubie. Tych postaci jest mnóstwo, cała galeria. Jak pana przyjmowali ludzie - tam, w pociągu?

Serdecznie. Jeśli miałbym to opisać jednym słowem. Niezwykle ciepło, bardzo otwarcie. Myślę, że tak po prostu się dzieje, gdy człowiek jest zamknięty w takim jednym, małym przedziale, w zamkniętej przestrzeni. Ludzie bardzo szybko się otwierają.

Jako "Pietia" - Piotr- poznał pan wiele różnych życiowych zakrętów w tej podróży.

To, co w ogóle nadaje sens tej całej podróży to spotkania z ludźmi i te historie, które usłyszałem, a prawdopodobnie dla tych osób - to, co ja mogłem im opowiedzieć.

Ale "Transsyberyjska" to nie jest tylko takie "życiopisanie". To nie jest tylko relacja z podróży. To jest także droga historyczna i literacka. Pan nawiązuje często do pisarzy, którzy gdzieś tam pana ukształtowali. Cytuje pan Josifa Brodskiego, Blaise Cendrarsa, cytuje pan słynną podróż Antoniego Czechowa opisaną w dziele "Sachalin". Jak na pana oddziałują te wzorce literackie?

Na pewno dużo dają mi do myślenia. Nie tylko pod względem czysto warsztatowym, ale także staram się czytając wejść w buty takie pisarza, zobaczyć rzeczywistość jego oczyma. Może także dzięki nim odbyłem tę podróż. To oni mnie do tego zachęcili, wspominając, pisząc o kolei. Tak jak Czechow, który jechał przez Rosję, kiedy jeszcze ta kolej nie była gotowa. Ciekawiło mnie, jak wtedy ten świat wyglądał? Jak on się poruszał?

Czechow to znana bardzo postać w literaturze, bohater masowej wyobraźni, ale cytuje pan też mniej znanego podróżnika, pisarza, o dociekliwości Holmesa. Nie chodzi jednak o Sherlocka, a o Eliasa Holmesa.

To był Amerykanin, bardzo znany podróżnik. Ojciec nowego genre'u, gatunku literackiego zwanego "travelogue". Te "trawelogi" to połączenie wielu elementów.

Fotografii, filmu i tekstu.

On też odbył taką podróż jeszcze w czasie, kiedy kolej transsyberyjska nie była jeszcze całkiem gotowa. Po lekturze jego relacji nie mogłem uwierzyć w to, co ja widzę na własne oczy. Tak bardzo się zmieniła Rosja od tego czasu i tak bardzo się zmienił sposób podróżowania. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Mogłem przeczytać o tym, co było i ujrzeć to, co jest.

Chciał pan stworzyć swój własny "travelogue"? W pana książce też są fotografie. Wprawdzie filmu nie ma, ale to jest książka, więc ciężko umieścić jakiś plik video. Natomiast są bardzo ciekawe zdjęcia. Nieprzypadkowo przedstawiłem pana jako fotografa. Do której fotografii jest pan najbardziej przywiązany?

Myślę, że to fotografia młodzieńców nad Bajkałem.

Chodzi o tę piramidę męską?

Tak. To fotografia, na której jest trzech młodych ludzi. Dwóch chłopców uniesionych na barkach jednego, większego, starszego kolegi lub brata. Tak zostali mi przedstawieni przez osobę, z którą wtedy wędrowałem w okolicach Bajkału.

Niesamowity układ gimnastyczny. Zapamiętałem z pana książki, że oni się posługiwali bardzo dziwnym językiem, ograniczonym do rudymentarnych zwrotów.

Był to język, którego mój przewodnik też nie do końca rozumiał, pełen zwrotów na co dzień nie używanych w języku rosyjskim. Dla niego rozmowa z nimi wymagała dużego skupienia i kreatywności, ponieważ używali często słów przez samych siebie wynalezionych, które nie występują w codziennym rosyjskim.

Taki językowy "volapük". Za panem wielka transsyberyjka droga - Великий Сибирский Путь. Czy mógłby pan teraz powiedzieć, że zrozumiał pan Rosję?

To jest bardzo trudne pytanie. Odpowiedź "tak" sprawiłaby, że wiele osób by mi nie uwierzyło. Myślę, że odkryłem jakiś fragment Rosji. Podróżując koleją transsyberyjską człowiek uświadamia sobie, jak wielki jest to kraj, jakie są dystanse, odległości, jaka jest skala. Bardzo trudno powiedzieć, że ja Rosję znam, że rozumiem. Udało mi się troszkę odkryć, jakiś mały fragment rosyjskiej duszy.

Jakby pan tę Rosję zdefiniował? To kraj kontrastów, w którym cały czas mamy do czynienia z przeciwstawieniem dobrych, otwartych, miłych ludzi i czasami strasznego bałaganu, jak sami Rosjanie mówią "bardaku"?

Tam na świat patrzy się trochę z innej perspektywy ze względu na tę wielkość - i tę geograficzną i rolę odgrywaną w historii. Jednocześnie jest druga twarz, przejawiająca się tym, że bardzo trudno jest się im pogodzić ...

Z utratą imperium?

Z byciem nie do końca docenianym przez świat.

Bardzo panu dziękuję za tę rozmowę.