"To jest rola mojego życia" – mówi mi Joanna Kulig. Zaczynamy rozmowę w ogrodzie jednego z canneńskich hoteli, a ona czuje, że dopiero teraz się rozkleja. "Wcześniej byłam skupiona na zadaniach, które miałam do zrobienia" – zapewnia wyraźnie wzruszona. Więc robimy krótką przerwę na łyk kawy. "Zimna wojna" Pawła Pawlikowskiego została bardzo ciepło przyjęta na festiwalu filmowym w Cannes. Po światowej premierze publiczność nagrodziła polskich twórców kilkunastominutową owacją na stojąco.

REKLAMA

Zula śpiewa dwa serduszka

Pawlikowski wiele lat mieszkał poza Polską. "Zimną wojnę" zadedykował swoim rodzicom. Opowiedział w niej piękną i smutną historię miłosną dwojga ludzi. A ich historię pomogła opowiedzieć muzyka. Paweł przepięknie pokazał Polskę. Wrócił do domu. I dał szansę polskim aktorom na stworzenie niesamowitych kreacji - mówi mi grająca główną rolę Joanna Kulig.

Wracamy do nocy, gdy odbyła się premiera. Limuzyny, czerwony dywan, eskorta policji. Mówiłam sobie: Aśka zapamiętaj ten moment, bo coś takiego zdarza się raz w życiu - opowiada aktorka. Za swoją rolę Zuli, piosenkarki ludowego zespołu inspirowanego Mazowszem, Kulig zebrała w Cannes wyśmienite recenzje. Piszą o niej, że jest jak wybitna francuska aktorka Jeanne Moreau. Tak? A Paweł kazał mi być jak Lauren Bacall - śmieje się Kulig. Zula poznaje Wiktora w 1949 roku. On jest pianistą, ona zgłosiła się na przesłuchania do zespołu ludowego "Mazurek". Piosenka "Dwa serduszka, cztery oczy" będzie im towarzyszyła przez całe życie. W wersji ludowej, po francusku, na emigracji w Paryżu czy w wersji jazzowej.

Ten ludowy utwór ma w sobie moc (...) można nim wyśpiewać swoje emocje, powiedzieć o miłości, o radości, o śmierci, o życiu - mówi aktorka. Zula jest kobietą-dzieckiem, jest autodestrukcyjna, czuje się gorsza, mniej wykształcona od swojego ukochanego, nie umie być dojrzała. To jest taka bohaterka, którą się kocha i nienawidzi jednocześnie - mówi Joanna Kulig. Po premierze w Cannes podeszła do niej Julianne Moore. Pytam, co jej powiedziała.

Bardzo mocno mnie przytuliła, była bardzo wzruszona, bardzo podobał jej się film i moja rola. Też ją przytuliłam i nie zapomnę tego do końca życia. Wiele razy w czasie naszej rozmowy aktorka podkreśla, że Polska jest pięknie reprezentowana w tym roku w Cannes. Trzymajcie za nas kciuki - mówi w RMF FM Joanna Kulig.

Gregory Peck ze wschodniej Europy

Ten czerwony dywan i to ciepłe przyjęcie - to na nas działa. Każdy jest tym poruszony. I wiesz co tu jeszcze pomaga? Wielka fala życzliwości (...) nie ma negatywnych emocji. Wielu zagranicznych dziennikarzy mówi mi, że ten film pokazuje im polską historię w piękny sposób, bardziej zrozumiały, zachwycają się muzyką, mówią, że nie znali naszego folku, a on jest bardzo atrakcyjny - mówi mi Tomasz Kot. Śmiejemy się, gdy wymienia porównania, które usłyszał w ciągu dwóch ostatnich dni. Że jest jak Gary Cooper, Clive Owen i jak "Gregory Peck ze wschodniej Europy". Tomasz Kot gra pianistę Wiktora. Nie grał wcześniej na fortepianie, więc to był dla niego odległy świat. Musiał też nauczyć się, jak zagrać dyrygenta.

Moim problemem jest nadekspresyjność. Mam duże tendencje do przesady - mówi mi aktor. I opowiada jak Paweł Pawlikowski go "ściągał". Miało być mniej, oszczędniej. W graniu i w dyrygowaniu. Uczyłem się jak siebie tonować - mówi Kot. Zaufał reżyserowi. Sama premiera, tu w Cannes, jest niezwykłym doświadczeniem, czymś niesamowitym - dodaje Tomasz Kot.

Grecka tragedia

To była taka bomba energetyczna i taka mieszkanka emocji, z którą nigdy wcześniej nie miałem do czynienia. A wydawało mi się, że już dużo przeżyłem - mówi w RMF FM Borys Szyc o premierze filmu. To, co wydarzyło się na sali kinowej, to było magiczne przeżycie - dodaje. I nie ukrywa, że bycie w Cannes z filmem w Konkursie Głównym to spełnienie jego marzeń.

Specjalnie omijał wszystkie przedpremierowe tajne pokazy. Chciał zobaczyć film po raz pierwszy na festiwalu. Marzył o pracy z Pawłem Pawlikowskim. Już dziś wiem, że chcę z nim pracować do końca życia - mówi Szyc. Pawlikowski wymaga niezwykle dużo. Zwłaszcza od siebie. Ma korzenie dokumentalisty, więc jak mówi Borys Szyc "cały czas czeka, żeby coś wydarzyło, coś wyjątkowego, magicznego. Ale to nie zjawia się w pierwszym dublu, tylko czasem w czterdziestym" - opowiada aktor. W "Zimnej wojnie" gra Kaczmarka, sympatyzującego z komunistami szefa zespołu ludowego, do którego należą Zula i Wiktor. Posługujemy się w tej opowieści pewną metaforą - mówi Szyc. A "Zimną wojnę" porównuje do greckiej tragedii.

O nowym filmie Pawła Pawlikowskiego, twórcy nagrodzonego Oscarem za "Idę", mówi się w Cannes dużo i dobrze. Że to film wzruszający, stylowy, mądry. Ale jesteśmy na półmetku festiwalu i w Konkursie Głównym o Złotą Palmę może być jeszcze wiele niespodzianek. Nie dzielmy więc skóry na niedźwiedziu. Choć trzymanie kciuków nie zaszkodzi.

(m)