„Każdy tom był wydarzeniem. Nawet ten ostatni tom u nas wydany, zbiór listów” – mówi o zmarłym Tadeuszu Różewiczu Małgorzata Nycz, redaktor naczelna Wydawnictwa Literackiego. W rozmowie z dziennikarzem RMF FM Bogdanem Zalewskim wspomina „pielgrzymki” Różewicza do Krakowa oraz jego spotkania z czytelnikami.

REKLAMA

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Małgorzata Nycz

Bogdan Zalewski: "Zmarł Tadeusz Różewicz, poeta" - tak najczęściej przedstawiamy tego wybitnego, nieżyjącego twórcę. A przecież był także wybitnym dramatopisarzem i prozaikiem. To widać po tomach wydawanych przez lata przez państwa wydawnictwo. Różewicz był kupowany, czytany, ceniony przez czytelników?

Małgorzata Nycz, redaktor naczelna Wydawnictwa Literackiego: Na pewno był bardzo ceniony, nie tylko przez czytelników, ale na szczęście też i przez tak zwanych fachowców. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych czytelnictwo było na takim poziomie, że można tutaj mówić o jakiś gigantycznych nakładach - w tym dzieł zebranych, które wydawaliśmy w latach osiemdziesiątych.

Tak, tomy "Teatr", "Proza".

I "Poezja", dwa tomy zresztą, jak już tak wyliczamy. Ale nawet w tej trudnej dla pisarzy dekadzie lat dziewięćdziesiątych, czy dwutysięcznych, bo przecież Różewicz był też poetą, pisarzem XXI wieku, udało mu się znaleźć język z najmłodszymi czytelnikami. Oceniając po liczbie sprzedanych egzemplarzy oraz po liczbie czytelników na spotkaniach - chociażby w sali Mehofferowskiej w Wydawnictwie Literackim - wzbudzał nieprawdopodobne zainteresowanie i entuzjazm. Każdy tom był wydarzeniem. Nawet ten ostatni tom u nas wydany, zbiór listów. Zresztą Różewicz bardzo je chronił, nie był skory do upubliczniania swoich ogromnych zbiorów korespondencji z całego półwiecza z największymi polskimi pisarzami.

Z tą naszą rozmową troszkę koresponduje dźwiękowe tło, bo pani jest w naszym mobilnym studiu na Plantach w Krakowie. Przypominam sobie taką wypowiedź Tadeusza Różewicza na spotkaniu z czytelnikami w 2008 roku, kiedy mówił, że - on pamięta ul. Krupniczą, centrum Krakowa z zupełnie innych lat, z roku 1945. Wtedy jak twierdził powietrze było czystsze, było mniej samochodów.

To był stały wątek w jego opowieściach na takich, bardziej kameralnych spotkaniach, kiedy przyjeżdżał, czy też pielgrzymował do Krakowa. W ostatnich latach były to już wielkie wydarzenia w tym sensie, że był człowiekiem starszym, wymagał opieki i oczekiwał jej. Rzeczywiście jednym z rytualnych punktów pobytu w Krakowie był spacer przez Planty - po wszystkich tych miejscach, które zapamiętał, a które dla niego okazały się prawdopodobnie znacznie ważniejsze, niż kiedyś może mu się to zdawało. To był rzeczywiście ten szlak, o którym pan mówił - ulica Krupnicza, Planty, odwiedzanie jeszcze wtedy żyjących przyjaciół, czyli Zofii i Jerzego Nowosielskich (małżeństwa sławnego malarza), profesora Mieczysława Porębskiego (historyka sztuki), a jeszcze wcześniej Kornela Filipowicza (znanego pisarza, partnera Wisławy Szymborskiej). Rzeczywiście Kraków był bardzo, bardzo ważnym dla niego miastem - w najbardziej życiowym sensie.

Kraków wywarł wpływ na Różewicza, a czy Różewicz odcisnął piętno na tym mieście?

Żeby się trzymać faktów, mogę powtórzyć i potwierdzić, że jego przyjazdy do Krakowa wywoływały jakieś takie ogólne "wzburzenie". Było ich kilka w ostatnich, powiedzmy dziesięciu latach. Nigdy nie wiedzieliśmy, czy on zechce spotkać się z czytelnikami. W sensie dosłownym, czy będzie spotkanie ogólnie dostępne. Wszystko to działo się w ostatniej chwili. Jego decyzje były dosłownie z dnia na dzień. Organizowaliśmy, można powiedzieć, alert, korzystając także z radia.

Cytowaliśmy dzisiaj w radiu taką wypowiedź Różewicza, kiedy już nie czuł się najlepiej, a mimo to przyszedł na spotkanie z czytelnikami. Stwierdził, że musi przyjść, bo on nie jest Pavarotti.

Tak, to cały Różewicz. Mam nadzieje, że jest jakieś nagranie, że zarejestrowano ostatnie jego spotkanie z czytelnikami - właśnie tu w Krakowie w Wydawnictwie Literackim, gdzie na schodach wisieli czytelnicy, w różnym wieku zresztą- od starszych znających go i śledzących jego twórczość od lat dosłownie czterdziestych po studentów. Różewicz wtedy źle się poczuł, coś tam było z ciśnieniem. Więc siedem wcześniej przygotowanych pytań Krzysztof Lisowski sprowadził chyba do trzech. Z kilku wierszy, które Różewicz zapowiedział, że odczyta, też zostały to jakoś skrócone. Jednak koniec, końców wszystkie pytania zostały zadane na prośbę Tadeusza Różewicza, wiersze wszystkie odczytane. Bardzo dobrze mu się rozmawiało i poprawiło się ciśnienie. Po prostu było widać, że on się znakomicie czuje wśród krakowian.

Pani podkreśla, że na spotkania przychodziły tłumy, że czytelnicy wisieli gdzieś tam na poręczach. Ja chciałbym zapytać jeszcze o tę popularność Różewicza? Pani już wspomniała o nakładzie jego książek w latach siedemdziesiątych. Wtedy przekroczył on w sumie milion egzemplarzy, więc to była ogromna, ogromna liczba tomów. Użyłem słowa "popularny", to brzmi troszkę jak "pop", ale Różewicz by się chyba nie obraził, prawda?

Absolutnie nie. Przyznaję panu rację. Przecież on w jakiś sposób był nie tylko uczestnikiem, czy świadkiem naszej historii od II wojny do XXI wieku włącznie, ale sporo czytał, cały czas usiłował być obecny w takim zwykłym czytelniczym kręgu prasy codziennej. Nie chce powiedzieć, że najbardziej błahe gazety wyczytywał, ale tak bardzo się nie mylę. On po prostu czytał gazety, jak to się mówi, "od deski, do deski". Komentował to w sposób trochę żartobliwy, humorystyczny, właściwy dla siebie i w tym sensie mógł się komunikować ze starszymi czytelnikami i z tymi młodszymi.

Prowadził taki, można powiedzieć, ironiczny dialog z tą kulturą masową, także w wierszach i dramatach. Dialog i spór jednocześnie?

Tak, właściwie prowadził nieustannie taki spór. W tym sensie nieustannie, że i w twórczości i w takim kameralnym życiu i w telefonach, które od czasu do czasu z własnej inicjatywy odbywał. Bo na przykład coś przeczytał i miał jakąś taką przygotowaną czy to anegdotę, czy no taki jakiś pre, pre, pre wiersz i po prostu - nie chcę powiedzieć, że na nas ćwiczył - ale coś takiego właśnie było mu potrzebne, jakiś kontakt z odbiorcą. Jeszcze nie dosłownie czytelnikiem, ale takim pra-czytelnikiem. Zmieniał się razem z kulturą i cywilizacją przez te kilkadziesiąt lat świadomej twórczości.