Prawie 200 przerwanych produkcji filmowych i pracownicy kin bez środków do życia. Jak oceniają główni rozgrywający branży, powrót do normalności może nam zająć nawet dwa lata - podkreśla środowa "Gazeta Wyborcza".

REKLAMA

Powołując się na dane z 22 marca, "Gazeta Wyborcza" podaje, że od początku epidemii koronawirusa w Polsce przerwano łącznie 182 produkcje filmowe. Informacje te - jak wyjaśnia - przesyłają producenci na uruchomiony przez Polski Instytut Sztuki Filmowej adres przerwanezdjecia@pisf.pl.

Będziemy sukcesywnie odświeżać te dane - obiecuje cytowany w artykule dyrektor PISF Radosław Śmigulski. Jego zdaniem "sumy opisującej poziom strat, jakie ponosi właśnie polskie kino nie sposób jeszcze przedstawić, tym bardziej, że sytuacja jest dynamiczna".

Dziennik przypomina, że w PISF powołano 16-osobowy zespół ds. kryzysu w kinematografii, w którym zasiadają twórcy, producenci, dystrybutorzy i kiniarze. Problemy dzielą się na dwie grupy. Jak pomóc tu i teraz oraz jak przygotować rynek na moment, gdy epidemia się skończy. Będziemy wtedy mieli do czynienia z nawarstwieniem zamrożonych premier - mówi Śmigulski.

Gazeta pisze także o sytuacji kiniarzy, którzy nie mogą zarabiać na wyświetlaniu filmów już powstałych. Prowadzę duży biznes, aktualnie z przychodami zero. Mamy problem nie tylko z przerwanymi produkcjami, są też kina w budowie i sale w remontach. Wszystko stanęło - mówi Tomasz Jagiełło, dyrektor generalny sieci kin Helios i członek zespołu ds. kryzysu w kinematografii.

Jego zdaniem w Polsce po epidemii "najszybciej skrzykną się prywatne produkcje komercyjne, które robią filmy mierzące w dwa miliony widzów i które najlepiej płacą". Kino wróci, ale będzie biednie. Na stabilny system produkujący 50 filmów rocznie przyjdzie nam poczekać dwa lata - przewiduje Jagiełło.