"Kiedy myślę o Krzysztofie Kieślowskim, przychodzą mi do głowy dwa określenia: delikatny i zabawny. Bardzo za nim tęsknię, odszedł za szybko. To dziwne uczucie, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób czuję jego obecność. W sercu i w myślach" - przyznaje Juliette Binoche w specjalnym wywiadzie dla RMF FM. Z aktorką rozmawiała Katarzyna Sobiechowska-Szuchta.

REKLAMA

Spotykamy się w jej paryskim mieszkaniu. Na ścianie słynne czarno-białe zdjęcie, które zrobił jej fotograf gwiazd Richard Avedon. Obok wisi plakat z jej podobizną, który reklamował ubiegłoroczny Festiwal Filmowy w Cannes. Na stoliku dzbanek z zieloną herbatą. Na biurku starannie ułożone zaproszenia na premiery, obok stos scenariuszy do przeczytania.

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: Małgorzata Szumowska też wysłała ci swój scenariusz?

Juliette Binoche: Pierwszy raz usłyszałam o Małgosi Szumowskiej... w Chinach. Jadłam obiad z operatorem Sławomirem Idziakiem, przed laty pracowaliśmy razem przy filmie "Niebieski". Zapytałam go, kto z młodych reżyserów wnosi dziś do polskiego kina najwięcej świeżości. Odpowiedział bez wahania, że ona. A kiedy wróciłam do domu, okazało się, że czeka na mnie scenariusz jej filmu. To był przypadek. Przeczytałam ten scenariusz, pomyślałam "mocne" i spotkałyśmy się. Okazała się silną kobietą. Myślę, że jeśli mamy odświeżyć kino, musimy słuchać uważnie tego, co mają do powiedzenia młodzi reżyserzy, w tym reżyserzy - kobiety. Bardzo im kibicuję.

"Sponsoring" dotyka problemu kobiet, które nie widzą niczego złego w handlowaniu ciałem. Pokazuje też tych, którzy z takich usług korzystają. Myślisz, że ten film, paradoksalnie, więcej mówi o mężczyznach?

Myślę, że po równo. To, co mi się najbardziej w nim podoba, to to, że nikt nie jest tu doskonały. Widzisz trudności i problemy na każdym poziomie, w każdej postaci. Inne kłopoty mają ludzie zamożni, inne mężczyźni, którzy nie znajdują szczęścia w swoich związkach, inne ludzie, którzy nie wierzą w miłość, którzy nie wiedzą, jak ułożyć sobie relacje z innymi. A nastolatki, młodzi chłopcy? Jak mają przetrwać w miejskiej dżungli? Małgośka jest bardzo uważnym obserwatorem tego, co dzieje się w dzisiejszym świecie. Pokazuje młode dziewczyny. Możesz im współczuć, one są ofiarami, czasem nie mają wyboru. Ale niektóre świadomie decydują się na takie życie. Film stawia też wiele ważnych pytań - co to jest miłość, jak utrzymać związek, jak można handlować swoim ciałem i nie odczuwać z tego powodu wstydu ani wyrzutów sumienia?

Anna jest dziennikarką, pisze dla prestiżowego magazynu i wydaje się daleka od tych problemów.

Próbuje znaleźć ciekawy temat i spotyka studentki szukające sponsoringu. Wie, że dobrze trafiła. Bo temat jest kontrowersyjny. Zaczyna się zastanawiać, jak to możliwe, że zajmują się tym i dziewczyny, które przypominają potwory, ale też i te, które wyglądają jak młodziutkie, piękne dziewice z obrazów mistrzów quattrocenta. Słuchając ich wyznań, czuje podekscytowanie, obrzydzenie i wstyd. Ale to również dla niej pretekst, żeby rozliczyć własne życie.

Małgorzata Szumowska jest drugim polskim reżyserem, z którym pracujesz. O Krzysztofie Kieślowskim powiedziałaś kiedyś, że już na zawsze będzie częścią twojego życia...

Kiedy o nim myślę, przychodzą mi do głowy dwa określenia - delikatny i zabawny. Bardzo za nim tęsknię, odszedł za szybko. To dziwne uczucie, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób czuję jego obecność. W sercu i w myślach. On zawsze wiedział, czego chce. Może raz lub dwa nie był pewien jak zrobić jakąś scenę i utknęliśmy. A gdy szukaliśmy rozwiązania, to nas do siebie zbliżało. Zwykle jasno określał, czego potrzebuje. Gdy kłóciłam się o zrobienia drugiego ujęcia, mówił, że w Polsce nie robi się dubli, bo nie ma na to pieniędzy. Mówiłam, że u nas może to robić, domagałam się powtórek, ale ostatecznie poddałam się mówiąc, "ok, to twój film, rób co chcesz". Żartowaliśmy potem z tego.

Twoja Julia z "Niebieskiego" jest przejmująca, to jedna z twoich najpiękniejszych ról.

Muszę ci powiedzieć, że przez bardzo długi czas uważałam, że nie mogę już grać kobiet, które straciły dziecko i męża, które życie tak bardzo złamało. Bo wydawało mi się, że to za bardzo należy to tego filmu. To było wspaniałe, że Kieślowski unikał ckliwości i łez. Szkoda, bo ja jestem przecież specjalistką od łez. (Śmiech)

Grałaś tak różne bohaterki, pracowałaś z tyloma wybitnymi reżyserami. Gdybym cię zapytała, który z nich najlepiej rozumie lub rozumiał kobiety?

To odpowiedziałbym, że zdecydowanie Kieślowski.

A Louis Malle? Pracowaliście razem przy "Skazie", to było chyba nie lada wyzwanie, grałaś w śmiałych scenach, kobietę, która uwiodła i ojca i syna.

On dziwnie traktował kobiety. Nigdy nie mówił wprost, co myśli. Do dziś pamiętam jego wzrok, po jednym z ujęć. Nie używał słów w wyrażaniu emocji. Było ciężko. Być może też dlatego, że temat tego filmu był wyjątkowo trudny.

W Cannes w ubiegłym roku dostałaś nagrodę za pierwszoplanową rolę w filmie "Kopia uwierzytelniona" irańskiego reżysera Abbasa Kiarostamiego. Jak go poznałaś?

Abbasa spotykałam na festiwalach filmowych, wspomniałam, że chciałabym z nim kiedyś pracować. Nigdy nie złożył mi konkretnej propozycji, zawsze powtarzał, "przyjedź do Iranu". No to pojechałam, choć trochę obawiałam się tej podróży. Kiedyś Abbas zaczął opowiadać mi pewną historię, mówił długo o sobie, swojej rodzinie, a na koniec zapytał, czy mu wierzę. "Oczywiście" - odpowiedziałam. A on na to, że prawie wszystko zmyślił. Abbas kocha opozycję prawda - fałsz. Wtedy nie wiedziałam, że on przygotował w ten sposób grunt pod nasz pierwszy, wspólny film.

"Kopia uwierzytelniona" (org."Cerified Copy") opowiada o trudnych damsko-męskich relacjach. Ale nie wiem, czy nie bardziej o tym, jak odróżnić prawdę od fałszu, oryginał od kopii. Nie tylko w sztuce, również w życiu.

To bardzo dobre pytanie. Jestem aktorką i udaję postaci, które gram. Nie jestem nimi, to fikcja. Ale to co czuję, gdy gram, to są przecież prawdziwe emocje. Czasem zdarza się, że te odczucia są silniejsze w czasie pracy nad rolą niż w prawdziwym życiu.

Za rolę delikatnej i subtelnej pielęgniarki w "Angielskim pacjencie" Anthony'ego Minghelli dostałaś Oscara, Hollywood stało się bardziej przyjazne. Nigdy nie myślałaś, żeby przenieść się do Los Angeles?

Nie, nigdy. Mam przecież dzieci. Nie mogłam rozłączyć ich z ojcami. Tam jest pięknie, mam w Los Angeles wielu przyjaciół. Ale nie mogłabym tam żyć na stałe.

Wspomniałaś dzieci - Raphael jest już prawie dorosły, Hannah dorasta. My, rodzice, chcemy opowiedzieć swoim dzieciom cały świat, przestrzec, nauczyć wielu rzeczy. Ale czasem to my możemy nauczyć się czegoś od nich.

Najzabawniejsze, że najwięcej nauczyłam się od nich o sobie. Dzieci zmuszają cię, żebyś uzasadniała dlaczego mówisz "tak" albo "nie". Uczą cię odpowiedzialności za słowa. Konsekwencji. Ale umieją też tobą manipulować. Są w tym mistrzami. I to dzięki nim wiem, czym różni się prawdziwa miłość od wzajemnego uzależnienia. Kochasz bezwarunkowo.

Bardzo dużo z nimi podróżowałaś...

To prawda. Londyn, San Francisco, Nowy Jork. Afryka, Azja. Wszędzie zabierałam ich ze sobą. A potem postanowiłam, że pozwolę im wybrać, gdzie chcą żyć. Są nastolatkami, muszą mieć poczucie stabilizacji, przyjaciół. Wybieram takie zajęcia, żeby nie rozstawać się z nimi na długo.

Mówisz "rzadko patrzę w przeszłość, bo lubię żyć tu i teraz". Jesteś teraz spełniona? Jako artystka, jako kobieta?

Na ziemi nigdy nie można być w pełni szczęśliwym (śmiech). Ciągle przecież za czymś tęsknimy, czegoś nam brakuje, czegoś szukamy w tej gigantycznej przestrzeni, która nas otacza. Dobrze jest mieć świadomość, że jako ludzie nie jesteśmy doskonali. I myślę, że odpowiedź na pytanie, czy jesteśmy szczęśliwi, można przeczytać w naszych oczach.