Czym tak na prawdę jest Voodoo? Kim są ludzie bagien i jak jedna z plantacji bawełny w Nowym Orleanie rozlicza się z przeszłością i historią niewolnictwa? Między innymi o tym w swojej najnowszej książce "Luizjańskie gumbo" pisze Artur Owczarski. Z podróżnikiem i reportażystą spotkała się Katarzyna Staszko.

REKLAMA

To nie jest typowa książka podróżnicza ani typowy reportaż. To coś więcej - historia dźwięków, smaków i bolesnej przeszłości. To też dowód na to, jak różnorodna jest Luizjana, którą przez wieki kształtowali Afrykanie, potomkowie amerykańskich Indian, osadnicy z Europy, Karaibów i Nowej Szkocji. Nowy Orlean - największy z niewolniczych portów - to "ewenement na skalę globalną (...), który uczy, że koegzystencja w pokoju prowadzi do akceptacji, z czasem do asymilacji, w konsekwencji do tolerancji, aż w końcu do naturalności. Po drodze musi wydarzyć się wszystko, do czego ludzkość, jak już nieraz pokazała, jest zdolna: niewolnictwo, rasizm, prześladowani, wojny, wyzysk, segregacja rasowa. Ale ci, którzy sięgając kilka pokoleń wstecz, mogą wymienić wśród swoich przodków niemieckiego piekarza, indiańskiego wojownika, afrykańskiego niewolnika z terenów dzisiejszego Beninu i francuskiego arystokratę, rozumieją, co to jest różnorodność" - pisze Artur Owczarski. I zaprasza nas w kolejną podróż.

Gumbo - mieszanka smaków i składników z całego świata

Jak mówi Artur Owczarski to idealna alegoria do tego, że Luizjana jest tak zróżnicowana kulturowo. Porównajmy Nowy Jork i Nowy Orlean do puszki warzyw. Gdyby wylać zawartość puszki Nowego Jorku na stół, to moglibyśmy rozpoznać, że tu leży marchewka, a tu leży groszek. Natomiast, gdy weźmiemy puszki ilustrujące Nowy Orlean, to już po wylaniu tych warzyw na stół nie bylibyśmy w stanie odróżnić groszku od cukinii, bo są tak mocno ze sobą zlane - podkreśla.

Książka ma wielu bohaterów. Artur Owczarski razem z nimi daje nam możliwość zobaczenia historii i teraźniejszości Luizjany oczami ludzi różnych ras i wyznań.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Rozmowa z Arturem Owczarskim cz. 1: Gumbo, Kreole i Martin Luther King

Poznajemy chociażby znawcę kultury kreolskiej i międzynarodowej sławy muzyka. Don Vappie "ma w sobie krew wielu ras wymieszanych tak, że gdyby ktoś zbadał jego DNA, to okazałoby się pewnie, że jego przodkowie pochodzą z kilku kontynentów. To widać zresztą na rodzinnym zdjęciu mamy Dona i jej rodzeństwa. Mimo, że bezpośrednio spokrewnieni wyglądają jakby mieli różne pochodzenie. Don pamięta czasy segregacji rasowej. Opowiadał, że on nie miał problemu z tym, żeby skorzystać z toalety dla białych czy wejść do restauracji. Ale już na przykład jego ciotka, siostra mamy, nie mogłaby z nim pójść, co jest obłędem. Co ciekawe, w Stanach Zjednoczonych jedna szesnasta czarnej krwi powoduje, że w dowodzie osobistym mamy napisane Afroamerykanin. A więc zdarza się, że osoba zupełnie biała wizualnie jest w statystykach Afroamerykaninem - mówi autor.

Luizjana biała i Luizjana czarna

Jadąc samochodem Don pokazał mi taki piękny mały dom otoczony drzewami i mówi: "Zobacz, tam mieszka potomek ludzi, którzy mieli plantacje i byli właścicielami mojego potomka". Pytam więc, jak on się czuje, mieszkając na tej samej ulicy z człowiekiem, którego przodek był właścicielem jego przodka. "Wiesz, u mnie to nie jest takie oczywiste ponieważ ja mam przodków po obu stronach i część moich przodków też była właścicielami niewolników. Więc to nie jest takie proste".

Każdy kraj, przestrzeń czy społeczeństwo ma swoją bolesną przeszłość i traumy. "Wprowadzenie segregacji rasowej na prawie sto lat stworzyło absurdalne równoległe światy" - pisze Owczarski i zabiera nas na plantacje, do których trafiali przywożeni do Nowego Orleanu niewolnicy. Mimo że nam - Europejczykom - trudno zrozumieć, czy poczuć, jaki ciężar historii obecnie noszą na sobie mieszkańcy Stanów i jak silne są wciąż podziały, to ta książka jest historią nierówności w pigułce. Ale nie tylko, jest tam i miejsce na nadzieję.

Miałem okazję spędzić trochę czasu w restauracji Dooky Chase i rozmawiać z jej właścicielem Edgarem Dookym Chase’em III. Od lat byli rodziną mocno zaangażowaną w walkę o równouprawnienie, o zniesienie segregacji rasowej. Martin Luther King na piętrze jadał w ukryciu z białymi działaczami. Edgar biegał jako dzieciak pod stołem, kiedy Martin Luther King przygotowywał Jeźdźców Wolności do wyruszeniem w drogę autobusem - mówi.

Restauracja Dooky Chase to nieodłączny element historii nie tylko Nowego Orleanu, ale całych Stanów Zjednoczonych.

Życie na bagnach to wybór i stan umysłu

W każdym społeczeństwie są ludzie, którzy kochają przyrodę i niewiele im trzeba, a wręcz lubują się w byciu samowystarczalnym. A na bagnach można być samowystarczalnym.

Bagno to największa spiżarnia naturalna świata. Tam naprawdę jest tak, że jak się wsiądzie na łódkę i wypłynie 5 minut od miejsca, w którym startujemy, to wszystko się rusza, lata, fruwa, pełza, I wystarczy rękę wyciągnąć i coś się złapie. Dlatego niewolnicy uciekali na bagna i mogli tam latami przetrwać. Dlatego Indianie tam bardzo długo żyli. Oczywiście jest to miejsce, w którym można to życie też łatwo stracić. Chodzi nie tylko o zwierzęta, ale jest też mnóstwo roślin, które mogą nam zrobić krzywdę.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Rozmowa z Arturem Owczarskim cz. 2: Ludzie bagien, Voodoo i Matka Boska Częstochowska

Co ludzi ciągnie na bagna? - pytam.

Samotność - odpowiada Owczarski. Ludzie stronią od innych ludzi. Człowiek, który zabrał mnie na bagna, zapytany przeze mnie, czy zorganizowałby mi nocleg u którejś z tych rodzin, powiedział: "Nie jestem w stanie nikomu zaufać na tyle, żeby cię zostawić". Ci ludzie nie bez powodu żyją na bagnach i nie bez powodu uciekają. Ale, jak mówił, każdy 16-latek jest tam w stanie w ciągu pół godziny sprawić jelenia, więc radzą sobie.

Voodoo i Czarna Madonna z Jasnej Góry

Nie ma na świecie Zachodu takiego miasta, które kojarzyłoby się bardziej z okultyzmem, niż Nowy Orlean - czytamy. Wraz z autorem odwiedzamy skromny budynek przy ruchliwej ulicy - świątynię voodoo i jego właścicielkę, kapłankę Miriam. Jak się okazuje kult voodoo to w ogóle z jednej strony może być sposób na zarabianie pieniędzy na milionach turystów odwiedzających co roku Nowy Orlean. Z drugiej strony - co widać na przykładzie Miriam - coś na kształt psychoterapii.

"Po prawej od recepcji jest mały korytarz. Wejścia do niego strzeże obraz. Na jego widok aż krzyknąłem ze zdziwienia.

- To jest Matka Boska Częstochowska!

- Tak, uwielbiam ją, a może i ja jestem Polką, dzień dobry".

A jak to możliwe, że Czarna Madonna z Jasnej Góry trafiła najpierw na Haiti, a potem do Nowego Orleanu wprost do Miriam i jej świątyni voodoo? Tu już odsyłam was do książki Artura Owczarskiego i do wersji audio naszej rozmowy.

fot. Artur Owczarski
fot. Artur Owczarski
fot. Artur Owczarski
fot. Artur Owczarski
fot. Artur Owczarski
fot. Artur Owczarski
fot. Artur Owczarski
fot. Artur Owczarski
fot. Artur Owczarski
fot. Artur Owczarski