Po długiej chorobie zmarł Tadeusz Konwicki. Prozaik, reżyser i scenarzysta filmowy miał 88 lat.

Konwicki urodził się w 1926 roku w Nowej Wilejce na Wileńszczyźnie. Przedwojenna Litwa, Wilno, utracony świat dzieciństwa i młodości stale powracały w jego twórczości. To arkadia, wielki mit, który ciągle przywoływał i ciągle za nim tęsknił. Choćby w "Kronice wypadków miłosnych"... To miejsce dorastania, pierwszych miłości i pierwszych ważnych wyborów. Na Litwie Konwickiego słońce zawsze świeciło najjaśniej, las szumiał najpiękniej, a miłość do dziewczyny miała trwać aż po grób.   

Kutz kiedyś powiedział o mnie: Konwicki to emigrant. Ja rzeczywiście jestem rodzajem emigranta - mówił w lutym 2009 w warszawskiej księgarni "Czytelnika" przy okazji podpisywania książki "Wiatr i pył." Ostatecznie, wkrótce po wojnie, w 1947 roku osiadł w Warszawie. Mnie się wydaje, że oprócz architektury, która jest skromna - jest duch tego miasta. Coś jest takiego, że ludzie się lepiej tutaj czują - mówił w lutym 2009 roku. 

"Aby pisać, muszę mieć drugiego człowieka"


Konwicki zostawił po sobie książki i filmy, które odcisnęły trwałe piętno na powojennej literaturze i kinematografii polskiej. Spod jego pióra wyszły m.in. "Kronika wypadków miłosnych", "Sennik współczesny", "Wniebowstąpienie", "Kompleks Polski", "Mała apokalipsa", "Kalendarz i klepsydra", "Wschody i zachody księżyca".  

Piszę przede wszystkim dla czytelnika, z zamiarem zrobienia mu przyjemności, zabawienia go, złomotania lub zniszczenia. Aby pisać, muszę mieć drugiego człowieka - mówił o sobie - pisarzu w jednym z wywiadów. 

Twórca "kina autorskiego"


Konwicki był również filmowcem, współtwórcą Szkoły Polskiej, twórcą tzw. "kina autorskiego" - "Ostatniego dnia lata", czy "Salta". Dokonywał też adaptacji: wyreżyserował "Dolinę Issy" według powieści Czesława Miłosza i "Lawę" według "Dziadów" Adama Mickiewicza. Pisał scenariusze: m.in. do "Austerii" (na podstawie opowiadania Juliana Stryjkowskiego), czy do "Matki Joanny od Aniołów" (na podstawie opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza) - oba te obrazy wyreżyserował Jerzy Kawalerowicz.  

Tak w wywiadzie-rzece "Pamiętam, że było gorąco" mówi o pracy na planie filmowym: Praca w filmie jest wyczerpująca psychicznie. To jest sprawa nieustającego napięcia. Dotyczy to i reżysera, który pracuje w stanie histerii, i wózkarza, który wozi kamerę. To się bierze stąd, że trzeba zarejestrować geniusz chwili, moment, kiedy praca 50 ludzi osiągnie moment szczytowy.

W jednym z  wywiadów tak mówił o sobie: Piszę książki i realizuję filmy o sobie. Innymi słowy opisuję siebie w trybie warunkowym, czasie zaprzeszłym niedokonanym albo przyszłym. Stwarzam sytuacje, w których tak lub inaczej się zachowałem, mógłbym się zachować, a także wyrażam żal, że się nie zachowałem.

A swoją twórczość podsumował tak: Ja w ogóle nigdy nie czytałem po wydaniu swojej książki i nigdy nie widziałem na ekranie kinowym swojego filmu. Ktoś może na to powiedzieć: 'No dobrze, ale ja pana widziałem na jakiejś premierze'. Tak, przychodziłem na premiery, grzecznie się kłaniałem i jak tylko gasło światło, uciekałem. To wynika z pewnych moich cech charakteru, z wychowania wileńskiego, w którym asceza, powściągliwość i rodzaj honoru były obowiązujące. Toteż za bardzo nie wiem, czy tom z okładką zapowiadającą moją książkę to naprawdę moja książka".

Przez wiele lat, w porze obiadowej można było spotkać Tadeusza Konwickiego w stołecznej kawiarni wydawnictwa "Czytelnik" przy ulicy Wiejskiej. Przyjaźnił się m.in. z Andrzejem Łapickim, Gustawem Holoubkiem, Leopoldem Tyrmandem i Stanisławem Dygatem. 

(mal)