Hiszpańska prokuratura generalna wszczęła śledztwo dotyczące finansowania zaplanowanego na 1 października referendum niepodległościowego w Katalonii. Sprawdzane są firmy, które wspierają kampanię plebiscytu uznawanego przez Madryt za nielegalny. Jak poinformowały w piątek hiszpańskie media, od kilku dni prokuratura prowadzi dochodzenie wobec tych przedsiębiorstw. Sprawdzane są m.in. transfery pieniężne pomiędzy spółkami a komitetem organizacyjnym plebiscytu.

REKLAMA

Wśród śledczych istnieje przeświadczenie, że już rozpoczęcie kampanii z okazji referendum, które miało miejsce w Tarragonie i zgromadziło 9 tys. osób, kosztowało dużo pieniędzy, a część tych środków pokryły bliskie organizatorom firmy - napisał dziennik "El Pais".

Według tej wydawanej w Madrycie gazety śledczy sprawdzają też, czy nieuznawanego przez rząd Hiszpanii plebiscytu nie wspierają osoby prywatne i firmy. W okresie od roku do dwóch lat rząd Katalonii miałby oddać im zaciągniętą pożyczkę.

Trzecim obszarem dochodzenia jest sprawdzenie hipotezy, według której kataloński rząd Carlesa Puigdemonta finansuje organizację referendum z nielegalnych źródeł, np. z fikcyjnych funduszy publicznych.


W środę minister finansów w hiszpańskim rządzie Mariano Rajoya, Cristobal Montoro, poinformował, że rząd w Madrycie przejął kontrolę nad finansami katalońskiej administracji. Zaznaczył, że sytuacja ta ma charakter "bezterminowy" i będzie trwała "tak długo, jak będzie trzeba".

Oznacza to, że rząd w Madrycie stał się bezpośrednim płatnikiem środków z budżetu Katalonii, z którego co miesiąc jest wydatkowanych 1,4 mld euro. Pieniądze te wydawane są na służby publiczne, opiekę zdrowotną, edukację i świadczenia socjalne.

Na początku września Montoro zapowiedział kierowanie do sądów pozwów przeciwko firmom (i ich kierownictwu), które po ewentualnym zwycięstwie w referendum zwolenników niepodległości Katalonii zdecydują się płacić tam podatki.

Montoro podkreślił, że zarówno osoby fizyczne, jak i prawne, działające na terytorium Hiszpanii mają "zobowiązania wobec centralnych organów podatkowych kraju", a także "podlegają konsekwencjom karnym za uchylanie się od swoich zobowiązań".

Wielotysięczne manifestacje

Od środy na ulicach Barcelony trwają wielotysięczne manifestacje przeciwko rewizjom w budynkach rządu Katalonii prowadzonym przez hiszpańską policję oraz Gwardię Cywilną, a także zatrzymaniu 14 wysokiej rangi urzędników. Pięciu z nich wciąż pozostaje w areszcie.

Władze w Madrycie są niechętne organizacji referendum niepodległościowego w Katalonii, wskazując, że według orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego Hiszpanii plebiscyt ten jest nielegalny. Od środy premier Mariano Rajoy kilkakrotnie podkreślał w wystąpieniach w parlamencie i rozmowach z mediami, że nie dopuści do referendum, gdyż jest ono sprzeczne z "ideą państwa prawa".

W środę w wieczornym wystąpieniu transmitowanym przez hiszpańską telewizję Rajoy określił referendum jako "chimerę" i wezwał jego organizatorów do odwołania plebiscytu.

Tymczasem premier Katalonii Carles Puigdemont zapowiedział, że pomimo "autorytarnych działań Madrytu" referendum niepodległościowe odbędzie się zgodnie z planem. W czwartek szef katalońskiego gabinetu ministrów wysłał też na Twitterze link do strony internetowej, na której mieszkańcy Katalonii mogą znaleźć adresy lokali wyborczych.

Według hiszpańskich mediów Madryt, który przejął już m.in. ok. 10 mln kart do głosowania, planuje zablokowanie referendum w Katalonii poprzez konfiskowanie urn oraz wyłączanie prądu w lokalach wyborczych.

(adap)