Specjalne uprawnienia przyznał Scotland Yard policji w czterech gminach Londynu: Lambeth, Haringey, Enfield i Waltham Forest. To efekt trzydniowych burzliwych rozruchów. Lista gmin może się powiększyć.

REKLAMA

Funkcjonariusze będą mogli zatrzymać i przeszukać każdą osobę. Dotychczas mogli to zrobić tylko, gdy mieli ku temu uzasadniony powód. Praktyka zatrzymywania i rewidowania była w przeszłości powodem napięć na tle etnicznym, ponieważ czarnoskórzy mieszkańcy Londynu i muzułmanie sądzą, że jest to skierowane przeciwko nim.

Wczoraj wieczorem doszło w Londynie do największych rozruchów, które rozszerzyły się na nowe dzielnice: Hackney, Croydon, Peckham, Lewisham, Clapham i Ealing. Mimo dodatkowych posiłków policyjnych, zajścia, podpalenia i grabieże mienia przybierały na sile.

Porządku w metropolii pilnowało 1,4 tys. policjantów (w porównaniu z 5 tys. w czasie ślubu księcia Williama). Policja nie posiada armatek wodnych, które przydałyby się do gaszenia pożarów, ale nie na wiele by się zdały, ponieważ zajścia nie były skoncentrowane w jednym miejscu.

Policjantów nie było m.in. w Dalston, gdzie młodocianym zadymiarzom ubranym w dresy, z kapturami na głowach i opaskami na twarzy, stawiła czoło miejscowa społeczność kurdyjska zdecydowana bronić swego mienia.

Według policji aresztowano łącznie 334 osoby, z czego 69 jak dotąd postawiono zarzuty, a dwie upomniano. Telewizja Sky poinformowała, że trzy osoby zostały zatrzymane w dzielnicy Brent w północno-zachodnim Londynie pod zarzutem usiłowania zabójstwa policjanta.

W okolicach Clapham Junction - ważnym węźle kolejowym oraz centrum dzielnicy Ealing w zachodnim Londynie na ulice skierowano pojazdy opancerzone.

Naoczni świadkowie mówią, że ulice kilku dzielnic przypominają strefę działań wojennych. Niektórzy ludzie stracili cały dobytek, a nawet dach nad głową.

Korespondentka BBC donosiła z dzielnicy Clapham, że tamtejszy dom towarowy należący do sieci Debehams był rozgrabiany przez dwie godziny zanim na miejscu stawiła się policja. Rabowano najchętniej sklepy sprzedające elektronikę i sprzęt sportowy, choć nie oszczędzano też innych sklepów. W Croydon podpalono sklep meblarski będący własnością jednej rodziny od pięciu pokoleń.

Po raz pierwszy do ulicznych ekscesów doszło też poza Londynem w drugim największym mieście w Anglii - Birmingham, gdzie aresztowano 100 osób. W dzielnicy Handsworth w Birmingham podpalono posterunek policyjny - doniosła BBC. Na mniejszą skalę zajścia wybuchły w Manchesterze, Bristolu i Liverpoolu.

Uczestnicy zajść to produkt rozsypującego się kraju i obojętnej klasy politycznej, która odwróciła się do nich plecami - napisała komentatorka "Daily Telegraph" Mary Riddel. Znany publicysta Andrew Neil mówi o "intifadzie społecznej podklasy". Inni zwracają uwagę, że zajścia są wielkim sprawdzianem przywództwa premiera Davida Camerona.

W sądzie w londyńskiej dzielnicy Barnet rozpocznie się dziś postępowanie ws. okoliczności śmierci 29-letniego Marka Duggana, którego śmierć z rąk policji uważana jest za iskrę zapalną obecnych rozruchów. Jego rodzina odcięła się od zajść.

Wczesna wersja śmierci Duggana mówiła o wymianie ognia i o tym, że pocisk utkwił w radiu, które miał przy sobie funkcjonariusz policji. Duggan miał być uzbrojony, ale nie ma potwierdzenia, w jaki rodzaj broni, ani, czy się nią posłużył.

Duggan najprawdopodobniej był namierzony, bo był aresztowany przez jednostkę zajmująca się przestępczością z użyciem broni palnej wśród czarnych oraz doborowych policyjnych strzelców.