W Caracas zakończyła się trwająca od rana, 9-godzinna blokada parlamentu, do której doszło po wtargnięciu do budynku bojówkarzy popierających prezydenta Nicholasa Maduro. 350 osób: deputowanych, dziennikarzy i gości opuściło już gmach. 7 osób jest rannych.

REKLAMA

O zakończeniu blokady parlamentu, w którym większość mają ugrupowania opozycyjne wobec prezydenta Maduro, poinformował przewodniczący Zgromadzenia Narodowego, Julio Borges.

W godzinach porannych do gmachu parlamentu wtargnęła grupa około stu zwolenników prezydenta. Najście zakłóciło specjalne posiedzenie parlamentu z okazji obchodzonego 5 lipca przez Wenezuelę święta niepodległości.

Napastnicy wznosili okrzyki "Niech żyje rewolucja!", emitowali nagranie z przemówienia poprzednika Maduro - Hugona Chaveza, wykrzykującego "Drżyj oligarchio!" Wdali się też w bójkę z niektórymi parlamentarzystami; siedmiu z nich trafiło do szpitali.

Stan deputowanego Americo De Grazia, który został ugodzony w głowę, jest ciężki - pisze agencja Reutera, powołując się na Borgesa.

Bojówkarze, którzy okupowali gmach przez dziewięć godzin grozili wyłączeniem dostaw wody i prądu. Na zewnątrz dochodziło do wybuchu petard. Niektórzy byli uzbrojeni w marne pistolety i kije - twierdzi Reuters.

W swym przemówieniu podczas parady wojskowej z okazji Święta Niepodległości prezydent Maduro odniósł się do "dziwacznego incydentu z użyciem przemocy w parlamencie" i obiecał przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie. Chcę spokoju dla Wenezueli. Nie zgodzę się na przemoc, ktokolwiek by chciał jej użyć - podkreślił szef państwa.

Po przemówieniu prezydenta dostępu do budynku zaczęło bronić 50 funkcjonariuszy rządowej Gwardii Narodowej.

Nowa fala przemocy w Wenezueli, która przeżywa głęboki kryzys gospodarczy i społeczny, wywołała oburzenie społeczności międzynarodowej.

W oświadczeniu wydanym przez dyplomację Stanów Zjednoczonych, rzeczniczka Departamentu Stanu Heather Nauert napisała: "fala przemocy, która dotknęła Wenezuelę w dniu, gdy świętuje ona 206. rocznicę uzyskania niepodległości, stanowi zamach na zasady demokratyczne, tak umiłowane przez mężczyzn i kobiety, którzy wywalczyli niepodległość". Nauert przypomniała, że na władzy wykonawczej w Wenezueli spoczywa obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa i niezakłóconego funkcjonowania parlamentu.

Do incydentu doszło w czasie, gdy Wenezuela zmaga się z największym od dekad kryzysem gospodarczym i politycznym. W trwających od początku kwietnia antyrządowych protestach, którym towarzyszą starcia z policją i wojskiem, zginęło już 91 osób. Demonstranci oskarżają prezydenta Maduro o zapędy dyktatorskie, domagają się jego ustąpienia i rozpisania nowych wyborów.

Pod koniec czerwca Maduro ostrzegł, że w razie obalenia jego rządów on i jego zwolennicy chwycą za broń.

(az)