Po oświadczeniu prezydenta Donalda Trumpa, że w rozmowy na linii USA-Korea Północna angażuje się "coraz wyższy szczebel", pojawiły się spekulacje, że to Trump rozmawiał z Kim Dzong Unem. Tymczasem, jak pisze "Washington Post", rozmowy prowadził nominowany na szefa Departamentu Stanu Mike Pompeo.

REKLAMA

Mike Pompeo, obecny szef CIA, który został mianowany przez prezydenta Trumpa na stanowiska szefa dyplomacji USA, miał udać się z tajną misją do stolicy Korei Północnej - Pjongjangu - w okresie Świąt Wielkanocnych - pisze "Washington Post".

Nadzwyczajna i utrzymana w największej tajemnicy wizyta w Korei Północnej zaufanego człowieka Trumpa miała na celu przygotowanie gruntu pod planowane spotkanie prezydenta USA z autorytarnym przywódcą Korei Północnej w sprawie przyszłości północnokoreańskiego programu atomowego - pisze "WP".

Oznacza to - wskazuje dziennik - że Pompeo stanął faktycznie na czele zespołu oddelegowanego do rozmów z Pjongjangiem. Jego rozmowy z Kim Dzong Unem byłyby zaś najwyższym rangą spotkaniem dwustronnym od 2000 roku, gdy ówczesna sekretarz stanu Madeleine Albright spotkała się z Kim Dzong Ilem - ojcem i poprzednikiem północnokoreańskiego dyktatora.

CIA odmawia komentarza

CIA odmówiło komentarza w sprawie wielkanocnej misji Pompeo - zaznacza "Washington Post" w artykule opublikowanym na stronie internetowej dziennika.

Informacje o wizycie nominata na stanowisko szefa amerykańskiej dyplomacji zbiegły się w czasie z wypowiedzią prezydenta Trumpa, w której zaznaczył, że "władze Korei Północnej angażują się coraz bardziej w przygotowanie szczytu z udziałem prezydenta USA i przywódcy KRLD i jest to zaangażowanie na coraz wyższym szczeblu".

Bezpośrednie rozmowy

My również zaczęliśmy rozmawiać z Koreą Północną bezpośrednio - zaznaczył Trump podczas wtorkowej sesji zdjęciowej z premierem Japonii Shinzo Abe w swej rezydencji na Florydzie. Dodał też, że "wszystko to skłania do wiary w dobrą wolę Pjongjangu. Dzięki temu dzieją się pozytywne rzeczy na poziomie dyplomacji".

Zobaczymy, co to da, bo w ostatecznym rachunku, nie chodzi o to, że myślimy o tym, aby się spotkać czy też, że się spotykamy, ale liczą się efekty takiego spotkania - zaznaczył Trump.

Japonia i my mamy trochę związane ręce

Agencja Reutera zwraca uwagę w komentarzu, że prezydent Trump "dopuścił też możliwość, że do spotkania na szczycie między nim a Kimem nie dojdzie, jeśli sprawy przybiorą zły obrót". W takim wypadku, jak zaznaczył Trump, Stany Zjednoczone i Japonia powrócą do praktyki wywierania presji na Pjongjang poprzez sankcje. Obecnie Japonia i my mamy trochę związane ręce - dodał.

Z jego wypowiedzi - podkreśla Reuters - nie wynikało, kto z wysoko postawionych oficjeli amerykańskich jest zaangażowany w kontakty ze stroną północnokoreańską.

Amerykański prezydent wypowiadał się na temat perspektyw zaplanowanego na przełom maja i czerwca swych rozmów z przywódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem podczas krótkiego spotkania z dziennikarzami po przybyciu do rezydencji Trumpa w Mar-a-Largo na Florydzie premiera Japonii Shinzo Abego. Japoński premier składa dwudniową wizytę w USA.

Na początku marca Trump zaakceptował propozycję spotkania z Kim Dzong Unem, która została mu przekazana za pośrednictwem dyplomatów południowokoreańskich. Przywódca Korei Płn. zobowiązał się wówczas, iż do czasu spotkania z prezydentem USA powstrzyma się od wszelkich prób z bronią atomową i testów rakietowych.

Odwilż w relacjach nastąpiła po wizycie delegacji Korei Płn. na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Pjongczangu w lutym, po kilku miesiącach dużego napięcia związanego z prowadzonymi przez KRLD zbrojeniami atomowymi i balistycznymi. W tym czasie Kim Dzong Un i prezydent Trump grozili sobie wzajemnie użyciem siły militarnej.

(ł)