Ratownicy-płetwonurkowie przerwali poszukiwania ludzi na statku Costa Concordia, leżącym u wybrzeży Toskanii. Wrak znowu się porusza. Włoskie media publikują kolejne bulwersujące wypowiedzi załogi wycieczkowca.

REKLAMA
Zobacz również:
  • Niech pan wraca na pokład! - to najczęściej powtarzane słowa pod adresem kapitana Francesco Schettino, dowódcy wielkiego wycieczkowca, który osiadł na mieliźnie u wybrzeży Toskanii. Kapitan opuścił tonącą jednostkę, kiedy trwała jeszcze ewakuacja pasażerów. Następnie, będąc już na łodzi ratunkowej, uzasadniał, że nie może wrócić na pokład, bo drabiny są zablokowane przez jednostki ratunkowe. Przeczytaj całą - bardzo emocjonalną a chwilami wręcz dosadną - rozmowę pomiędzy kapitanem Gregorio De Falco z portu Livorno a dowódcą tonącego statku. więcej

Wrak statku niebezpiecznie się poruszył. Dlatego zdecydowano o zawieszeniu akcji poszukiwawczej. Na najbliższe godziny zapowiadane jest pogorszenie pogody, co jeszcze bardziej może utrudnić wszelkie działania, w tym delikatną operację wypompowywania paliwa. W nocy na niezalanej części wycieczkowca pracowali strażacy. Do tej pory wydobyto ciała 11 ofiar. Wśród zaginionych jest 12 Niemców, 6 Włochów, 4 Francuzów, 2 Amerykanów, Węgier, Hindus i Peruwiańczyk.

Straż: Costa Concordia przyjmowała pomoc, jakby robiła przysługę

Przedstawiciel włoskiej straży przybrzeżnej z portu w Livorno powiedział włoskim mediom, że załoga statku Costa Concordia zaraz po tym, jak uderzył o skałę, zgodziła się przyjąć pomoc tak, jakby wyświadczała przysługę. Alessandro Tosi przytoczył słowa, które usłyszał od załogi w nocy z 13 na 14 stycznia, kiedy wycieczkowiec coraz bardziej się przechylał, miał ogromną wyrwę w kadłubie i szybko nabierał wody: No dobrze, skoro uważacie to za stosowne, kierujemy prośbę o pomoc.

Oficerowie mówili mi, że to tylko awaria elektryczności. Wtedy zapytałem: Czy możecie w takim razie wyjaśnić, dlaczego podczas kolacji latały talerze, a kawałek sufitu spadł na ludzi? A oni zamilkli, zaś potem potwierdzili, że tylko nie ma prądu - relacjonował funkcjonariusz straży przybrzeżnej. Dodał: Zapytaliśmy: Dlaczego kazaliście włożyć kamizelki ratunkowe? I znowu cisza. A potem powiedzieli: Nie, potwierdzamy, że tylko wysiadł prąd.

Tosi stwierdził, że pierwszy zrozumiał, co oznacza często zapadające podczas rozmowy milczenie załogi i jej niepewne odpowiedzi. Oni sami nigdy nie powiedzieli nam, że mają sytuację kryzysową. Przy drugim połączeniu zapytaliśmy, czy mają rannych albo zabitych na pokładzie, a oni zaprzeczyli - opowiedział Alessandro Tosi.

Oceniając zachowanie załogi, stwierdził: Według mnie to była totalna panika.