W Egipcie doszło do konfrontacji między zwolennikami państwa świeckiego i islamistami. W innych krajach arabskich sytuacja jest podobna. W trzecim roku arabskich rewolucji świat arabski stał się wielką beczką prochu - pisze "Frankfurter Allgemeine Zeitung".

REKLAMA

Przedstawiciele żadnej ze stron egipskiego konfliktu nie są demokratami w zachodnim rozumieniu tego słowa - ocenia autor opublikowanego w piątek komentarza.

Islamiści, mocno zakorzenieni w społeczeństwie, mylą demokrację z panowaniem większości nad mniejszością. Siły świeckie, które są w mniejszości, akceptują wyniki wyborów tylko wtedy, gdy są dla nich korzystne. W innym przypadku akceptują pucz - czytamy na łamach "FAZ". W ciągu ponad dwóch lat od obalenia w Egipcie Hosniego Mubaraka oba obozy w tym kraju nie potrafiły znaleźć wspólnego języka - dodaje komentator.

Jak zaznacza "FAZ", w innych krajach arabskich sytuacja wygląda podobnie. Libia stała się wielkim magazynem broni, a działające w kraju milicje nie chcą podporządkować się żadnej władzy centralnej. W Jemenie prowadzona za pomocą dronów wojna z Al-Kaidą naraża na szwank politykę "narodowej zgody". W Syrii i Iraku Al-Kaida umacnia dramatycznie swoją pozycję. I nawet w Tunezji wzrasta napięcie. W trzecim roku arabskiej rebelii świat arabski stał się beczką prochu na skalę nieznaną w najnowszej historii - pisze komentator "FAZ".

To historia jest problemem

Jego zdaniem największym problemem dla świata arabskiego nie jest wbrew obiegowym opiniom islam, lecz najnowsza historia. Dziennik przypomina, że po wielowiekowym obcym panowaniu muzułmańskich Osmanów i zachodnich mocarstw kolonialnych w krajach arabskich powstały dyktatury wojskowe. Polityka była przywilejem elit - zauważa komentator. Obalenie czterech wieloletnich dyktatorów w ciągu jednego roku było wynikiem "wyładowania się kumulowanej przez dziesięciolecia frustracji". Nieszczęśliwie wybrany termin arabska wiosna utrudnił zrozumienie faktu, że tworzenie społeczeństwa i form władzy, gdzie demokracja będzie znaczyła coś więcej niż tylko przeprowadzenie wyborów, musi potrwać przez kilka pokoleń.

W Egipcie wszystkie siły polityczne przegrały swoje szanse. Roczne rządy Mohammeda Mursiego wykazały, że Bractwo Muzułmańskie zna tylko prawo silniejszego - do chwili, gdy wojsko, posługując się też prawem silniejszego, odsunęło prezydenta od władzy i zrobiło z członków Bractwa męczenników.

Jeżeli Bractwo Muzułmańskie zejdzie do podziemia, to Egipt może stać się dogodnym terenem dla radykalnych islamistów. Walczący w podziemiu islamiści nie uznają żadnego nowego rządu, który - by wymusić posłuch - będzie musiał sięgać po coraz radykalniejsze policyjne środki.

Chrześcijanie są ofiarami

"FAZ" ostrzega, że ofiarą eskalacji przemocy stają się chrześcijanie. Papież Koptów Tawadros II poparł pucz; z tego powodu uważany jest przez islamistów za poplecznika sprawców masakry. Należy spodziewać się aktów zemsty. Obawy chrześcijan są uzasadnione, gdyż bez świeckiego państwa nie jest możliwa pokojowa koegzystencja różnych grup religijnych.

Niemiecki komentator podkreśla, że bastionem kontrrewolucji są bogate monarchie nad Zatoką Perską, przede wszystkim Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie. To one sfinansowały pucz przeciwko Mursiemu i udzielą wojskowym pomocy, jeżeli USA zawieszą pomoc dla Egiptu. Władcy tych krajów chcą utrzymać status quo - zauważa komentator "FAZ" i stwierdza w konkluzji: "Nie zatrzymają burzy na dłuższą metę. Zmiany w świecie arabskim dopiero się zaczęły".

(jad)