45 proc. Rosjan chciałoby, aby premier Dmitrij Miedwiediew podał się do dymisji - pisze rosyjski portal RBK. Powołuje się on na sondaż przeprowadzony przez Centrum Analityczne Jurija Lewady, niezależną rosyjską pracownię badania opinii publicznej.

REKLAMA

W badaniu 18 proc. respondentów opowiedziało się "zdecydowanie za", a 27 proc. "raczej za" dymisją Miedwiediewa.

Centrum Lewady poinformowało również o spadku zaufania do premiera. Aktualnie odsetek Rosjan darzących Miedwiediewa "pełnym zaufaniem" wynosi 3 proc. - w maju 2016 roku było to 14 proc. Liczba "w znacznym stopniu" ufających premierowi zmniejszyła się w porównaniu z majem ubiegłego roku z 39 proc. do 30 proc. "W znacznym stopniu" nie ufa premierowi 33 proc. ankietowanych, a 19 proc. biorących udział w sondażu "całkowicie nie darzy zaufaniem" Miedwiediewa.

Jak zauważył socjolog z Centrum Lewady Stiepan Gonczarow, respondenci przypisują Miedwiediewowi "opłakane" rezultaty prowadzonej przez rząd polityki wewnętrznej.

Stosunek Rosjan do Miedwiediewa zmienił się po zamieszczeniu w internecie przez Fundację Walki z Korupcją (FBK) na początku marca materiału "On wam nie Dimon", w którym opozycjonista Aleksiej Nawalny przedstawił wyniki przeprowadzonego przez FBK śledztwa.

W nagraniu, które w przeciągu miesiąca od publikacji uzyskało 12 mln wyświetleń, przedstawiono stworzone przez Miedwiediewa schematy korupcyjne i jego domniemany ukryty majątek. Chodzi o warte miliony dolarów obiekty w Rosji i za granicą, którymi - według FBK - rosyjski premier dysponuje poprzez sieć fundacji kierowanych przez powiązane z nim osoby.

Miedwiediew skomentował raport FBK po miesiącu od publikacji. Oświadczył, że takie "ataki" są korzystne dla osób, "którymi kierują konkretne polityczne cele". Premier zarzucił również finansowanie śledztwa przez prywatnych inwestorów, którzy dążą do "wyprowadzenia ludzi na ulice".