Nicolas Sarkozy zniszczył listy przysłane do jego następcy - nowego lewicowego prezydenta Francji Francois Hollande' a. Aferę ujawniły nadsekwańskie media, podkreślając, że były szef państwa może stanąć za to przed sądem. I dodając, że zachował się jak małe dziecko.

REKLAMA

Według bliskich współpracowników Hollande' a, Sarkozy był wściekły, że przegrał wybory prezydenckie i postanowił zemścić się na swoim następcy. Wszystkie listy przysłane do nowego lokatora Pałacu Elizejskiego przed oficjalnym objęciem przez tego ostatniego najwyższej państwowej funkcji zostały opatrzone napisem "adresat nieznany" i zniszczone. Wielu komentatorów sugeruje, że Nicolas Sarkozy zachował się jak mściwy mały chłopiec, który chciał zrobić na złość swojemu koledze ze szkoły podstawowej. Problem polega na tym, że afera godna "niegrzecznego bachora" wybuchła na szczycie władzy. Według prawa, za zniszczenie cudzej korespondencji grozi rok więzienia i 45 tysięcy euro grzywny.

Media sugerują, że istnieje raczej małe prawdopodobieństwo, iż wśród zniszczonych listów znajdowały się przesyłki wagi państwowej.

Wszyscy wiedzieli, że Hollande jeszcze nie urzędował wtedy w Pałacu Elizejskim. Nowy prezydent nie zamierza zresztą atakować swojego poprzednika na drodze sądowej w trosce o "pojednanie narodowe" - tłumaczą jego współpracownicy. Prawnicy podkreślają jednak, że doniesienie o popełnieniu przestępstwa mogą złożyć obywatele, którzy przed 15 maja wysłali do Pałacu Elizejskiego listy - np. z gratulacjami - zaadresowane do nowego szefa państwa.

Czarne chmury nad głową Sarkozy'ego

Nicolasowi Sarkozy'emu grożą zresztą jeszcze poważniejsze problemy z wymiarem sprawiedliwości. Według przecieków do mediów, były prezydent Francji zostanie przesłuchany i może usłyszeć zarzut korupcji. Śledztwo est dyskretnie prowadzone już od ponad pół roku - choć według prawa straci on immunitet dopiero miesiąc po opuszczeniu Pałacu Elizejskiego. Prokuratura podejrzewa, że Sarkozy dostał - w ramach nielegalnego finansowania swojej kampanii wyborczej - około 6 milionów euro w gotówce od najbogatszej kobiety Francji, miliarderki Liliane Bettencourt, współwłaścicielki gigantycznego koncernu kosmetycznego L'Oréal. W zamian miał jej obiecać pomoc w ukryciu części jej dochodów przed fiskusem.

Już cztery miesięcy temu zarzut korupcji i nielegalnego finansowania niegaullistowskiej Unii dla Ruchu Ludowego usłyszał były minister budżetu Eric Woerth, który jest również zamieszany w tę aferę. Według mediów, prokuratura w Bordeaux, która zajmuje się aferą, chce również przesłuchać w tej sprawie byłego prawicowego szefa MSW Brice' a Hortefeux - jednego z najbliższych współpracowników Sarkozy' ego. Część mediów nie wyklucza jednak, że przesłuchanie obu polityków może zostać przesunięte o kilka dni z powodu odbywającej się 17 czerwca drugiej tury wyborów parlamentarnych we Francji.

W związku z tą aferą, w październiku ubiegłego roku szef francuskiego kontrwywiadu - Bernard Squarcini usłyszał zarzut naruszenia tajemnicy korespondencji i bezprawnego zbierania danych. Chodziło o szpiegowanie reportera śledczego dziennika "Le Monde". Squarcini wykluczył jednak wtedy rezygnację z kierowania Centralną Dyrekcją Informacji Wewnętrznej (DCRI). Zgodnie z francuskim prawem, postawienie wstępnych zarzutów pozwala na kontynuowanie dochodzenia, zanim zapadnie decyzja, czy sprawę skierować do sądu.

Polityczno-finansowy skandal

"Le Monde" twierdzi, że wszystko zaczęło się od artykułu z 18-19 lipca na temat głośnego skandalu polityczno-finansowego wokół Liliane Bettencourt. Znalazły się tam informacje obciążające ówczesnego ministra pracy Erica Woertha, podejrzewanego przez media o konflikt interesów i korupcyjne powiązania z otoczeniem dziedziczki koncernu L'Oreal. Gazeta podkreśla, że artykuł wywołał oburzenie w Pałacu Elizejskim, który kazał kontrwywiadowi wszcząć śledztwo, w celu wykrycia źródła przecieku.

Według prasy, Squarcini kazał zdobyć billingi telefonów stacjonarnych i komórkowych dziennikarza "Le Monde", który zajmował się aferą Bettencourt. Konsekwencją tej sprawy było zwolnienie ze stanowiska "zdemaskowanego" przez służby specjalne wysokiego urzędnika w ministerstwie sprawiedliwości, który informował "Le Monde". Szef MSW ostatecznie przyznał, że kontrwywiad dotarł do billingów dziennikarza gazety, jednak zaprzeczył, by działał na polecenie Pałacu Elizejskiego.

Już we wrześniu ubiegłego roku francuska policja przeszukała też paryską siedzibę rządzącej wtedy centroprawicowej Unii dla Ruchu Ludowego. Policjanci z wydziału finansowego szukali dokumentów związanych z zarzutami wobec ministra pracy i byłego skarbnika partii Erica Woertha. Ten ostatni został zmuszony przez Sarkozy' ego do odejścia z rządu.