9 potwierdzonych ofiar, 287 zaginionych, 179 uratowanych - to najnowsze dane dotyczące katastrofy promu "Sewol", który zatonął wczoraj u wybrzeży Korei Południowej. Na Morzu Żółtym wciąż trwa akcja ratunkowa, choć szanse na odnalezienie kogokolwiek żywego są już bardzo małe. Według świadków, cytowanych przez agencję Reutera, kapitan jednostki jako jeden z pierwszych opuścił pokład.

REKLAMA

W miejsce, gdzie zatonął prom - około 3 kilometrów na południowy zachód od wyspy Gwanmae - skierowano trzy dźwigi. Jednocześnie cały czas trwa akcja ratunkowa - płetwonurkowie sprawdzają, czy we wraku nie ma kogoś żywego.

Spośród 450 pasażerów, którzy byli na pokładzie promu "Sewol", około 340 to uczniowie i nauczyciele ze szkoły średniej Danwon na przedmieściach Seulu. Grupa płynęła na szkolną wycieczkę na położoną w Cieśninie Koreańskiej wyspę Czedżu.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Według relacji świadków, kiedy ogromny statek zaczął tonąć, na pokładzie informowano, by zostać na miejscach. Część pasażerów zakładała jednak kamizelki i skakała do wody. Agencja Reutera cytuje także relacje ocalonych, którzy twierdzą, że kapitan jako jeden z pierwszych opuścił pokład. Mężczyzna został już zatrzymany przez policję.

Prom wypłynął z portu Inczhon pod Seulem we wtorek. Wyruszył stamtąd z opóźnieniem, które spowodowane było gęstą mgłą. W niewyjaśnionych okolicznościach jednostka przewróciła się u południowo zachodnich brzegów Korei Południowej. Wody w tym rejonie obfitują w rafy i mielizny, ale władze południowokoreańskie nie potwierdziły - jak dotąd - że statek uderzył o skałę. Nie wiadomo także, dlaczego jednostka przechyliła się o około 45 stopni na spokojnym morzu.

(bs)