„Tę akcję rosyjskie władze będą traktować jako społeczną inicjatywę, na którą nie miały wpływu, choć przyjmują ją z satysfakcją” - mówi RMF FM szef sekcji polskiej stowarzyszenia Memoriał. Tak Aleksandr Gurianow komentuje zdjęcie tablic upamiętniających Polaków zamordowanych przez NKWD w Kozielsku ze ściany uniwersytetu medycznego w rosyjskim Twerze. Gmach wcześniej był siedzibą sowieckiego NKWD.

REKLAMA

Aktywista Artiom Ważenkow opublikował na swoim Facebooku zdjęcie, na którym widać mężczyzn zdejmujących z fasady budynku dwujęzyczną, polsko-rosyjską tablicę. Dodał, że zdjęta została także druga tablica w języku rosyjskim. Ambasada RP w Moskwie jest poinformowana o demontażu. Informację o zdjęciu tablic potwierdził Igor Korpusow, zajmujący się miejscami pamięci o ofiarach represji w Twerze.

Pod tymi tablicami zawsze składa kwiaty delegacja z Polski, która co roku na początku września odwiedza Twer i Polski Cmentarz Wojenny w Miednoje w rocznicę otwarcia nekropolii.

Co teraz stanie się z tablicami?

Jak twierdzi Gurianow, tablice zdjął lider twerskiego Narodowego Ruch Wyzwoleńczego - to miejscowi nacjonaliści, negujący zbrodnię katyńską oraz zastępca rektora uniwersytetu do spraw bezpieczeństwa - to osoba, którą zazwyczaj wyznacza FSB.

Jemu od dawna już nie pasowały wizyty, czy składanie wieńców i kwiatów przy tablicach. Usiłował zablokować te wizyty i dzisiaj oni dwaj dokonali tego demontażu nie mając na to żadnej podstawy prawnej - tłumaczy Gurianow.

Twerski portal internetowy Tvernews.ru podał, że aktywista organizacji NOD Maksim Kormuszkin, który brał udział w demontażu tablic powiedział, że będą one u niego w domu, ale gotów jest przekazać je organizacjom społecznym.

Siergiej Głuszkow, działacz Stowarzyszenia Memoriał w Twerze napisał na swoim Facebooku, że 28 kwietnia zwróciła się do niego przedstawicielka administracji rejonu (dzielnicy) centralnego w Twerze z pytaniem, gdzie można znaleźć dokumenty potwierdzające fakt, iż w budynku, na którym są tablice, znajdowało się więzienie wewnętrzne NKWD. Zapewniono mnie, że uczynione będzie wszystko w celu potwierdzenia, że władze, które zgodziły się na zamontowanie tablic działały słusznie - napisał Głuszkow. Zdjęcie tablic z gmachu nazwał "bezprawiem".

Już wcześniej chciano zdemontować tablicę

Pod koniec zeszłego roku z wnioskiem o zdemontowanie obu tablic zwróciła się do władz miejskich prokuratura rejonu centralnego w Twerze. P.o. prokuratora rejonu Elwin Bajdin argumentował, że tablice zostały umieszczone na gmachu z naruszeniem przepisów. Bajdin powołał się m.in. na błędnie podany numer budynku w decyzji komitetu wykonawczego Rady Miejskiej Tweru z 9 września 1991 roku. W odniesieniu do tablicy mówiącej o więźniach obozu ostaszkowskiego prokurator stwierdzał, iż jej treść nie jest oparta na faktach potwierdzonych dokumentami.

Jak mówił wówczas Aleksandr Gurjanow, przedstawiciel Stowarzyszenia Memoriał badającego represje polityczne w ZSRR, dokumentami świadczącymi o dokonaniu w tym gmachu wiosną 1940 roku egzekucji polskich jeńców z obozu w Ostaszkowie są m.in. protokoły dwóch przesłuchań byłego naczelnika Zarządu NKWD obwodu kalinińskiego (dawna nazwa Tweru) Dmitrija Tokariewa.

Zbrodnia na polskich oficerach

Zdemontowana w czwartek tablica upamiętniająca ofiary zbrodni katyńskiej była dwujęzyczna, polsko-rosyjska. Polski napis na niej brzmi: "Pamięci jeńców obozu w Ostaszkowie zamordowanych przez NKWD w Kalininie, światu ku przestrodze - Rodzina Katyńska". Napisy polski i rosyjski umieszczone są pod rysunkiem krzyża, u którego podstawy znajduje się wizerunek wyciągniętych dłoni spętanych drutem kolczastym.

Druga tablica ze zdemontowanych tablic, w języku rosyjskim, głosiła: "Pamięci zamęczonych. Tu w latach 1930-50 znajdował się zarząd NKWD-MGB obwodu kalinińskiego i wewnętrzne więzienie".

W okresie od lat 30. do 50. XX wieku w gmachu przy ulicy Sowieckiej 4. w Twerze (noszącym nazwę Kalinin) mieścił się Zarząd NKWD obwodu kalinińskiego (nazwę NKWD zmieniono potem na Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego, ros. skrót: MGB). W siedzibie Zarządu NKWD mieściło się wewnętrzne więzienie.

Wiosną 1940 roku, gdy decyzją Biura Politycznego KC WKP(b) rozstrzeliwano polskich jeńców przetrzymywanych w obozach w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku, Dmitrij Tokariew był szefem NKWD obwodu kalinińskiego. W zeznaniu z 1991 roku dokładnie opisał los około 6300 więźniów obozu w Ostaszkowie. Zapewniał, że sam nie uczestniczył w egzekucjach, organizowanych przez funkcjonariuszy NKWD przybyłych z Moskwy. Wyjaśnił jednak, że polskich jeńców przewożono grupami z Ostaszkowa do wewnętrznego więzienia NKWD w Kalininie i tam nocą rozstrzeliwano. Ciała przewożono do pobliskiego Miednoje, gdzie zakopywano je w wydrążonych koparkami rowach.