​Rosyjski Komitet Śledczy wszczął sprawę karną w związku z wezwaniami do udziału w wiecach poparcia dla Aleksieja Nawalnego. Od kilku dni nastolatkowie w mediach społecznościowych apelują, by protestować w sobotę 23 stycznia.

REKLAMA

Komitet podał, że sprawa została wszczęta na podstawie artykułu dotyczącego udziału małoletnich w "popełnianiu czynów bezprawnych". Oczywiście nie poinformowano, przeciwko komu jest ona prowadzona.

Kiedy opozycjonista Aleksiej Nawalny wyzdrowiał po otruciu bojowym środkiem typu nowiczok, postanowił wrócić do Rosji i kontynuować swoje działania. Na lotnisku czekały już na niego służby, które szybko umieściły dysydenta w areszcie śledczym. Dlaczego? Chodzi o sprawę domniemanej defraudacji firmy Yves Rocher, za co Nawalny został skazany w 2014 roku na 3,5 roku w zawieszeniu na 5 lat. Federalna Służba Więzienna po sześciu latach uznała, że Nawalnemu należy się za to pobyt w zakładzie karnym.

W związku z zatrzymaniem opozycjonisty wielu Rosjan zaczęło protestować. W sprawy swojego kraju zaangażowali się też nastolatkowie, którzy zza pośrednictwem mediów społecznościowych - m.in. popularnej aplikacji TikTok - nawołują do udziału w wielkim proteście 23 stycznia, wszystko pod tagiem hasłem "Wolność dla Nawalnego".

Władza nie przyjęła jednak takiej obywatelskiej niesubordynacji zbyt dobrze. Roskomnadzor - agencja zajmująca się regulacjami w sferze mediów i internetu - wezwał koncerny do usuwania materiałów nawołujących do udziału w protestach. O ile chiński TikTok jest zbyt zajęty blokowaniem protajwańskich materiałów i nie ma czasu na zajmowanie się rosyjskimi nastolatkami, o tyle VKontakte - rosyjski odpowiednik Facebooka - zablokował kilkadziesiąt stron zapowiadających wiece poparcia dla Nawalnego.

W ostatnich dniach służby zaczęły także nachodzić i zamykać współpracowników Nawalnego. Meduza wylicza, że do zatrzymań doszło w ponad 20 miastach. Na kilka dni aresztowano m.in. prawników Nawalnego, pracowników jego Fundacji Walki z Korupcją, a także działaczy i polityków, którzy go wspierali.

Pałac Putina

Fundacja Walki z Korupcją Aleksieja Nawalnego od lat bada na co idą państwowe środki i ile naprawdę zarabiają elity w kraju. Po zatrzymaniu opozycjonisty działacze opublikowali film przedstawiający potężną posiadłość pod Gelendżykiem, która ma należeć do Władimira Putina. Kosztować miała ona 100 mld rubli (około 5 mld zł) i opłacono ją ze środków państwowych spółek Rosnieft i Transnieft.

Dziennikarze od kilku dni próbują potwierdzić, czy "pałac Putina" faktycznie należy do prezydenta. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow konsekwentnie temu zaprzecza, ale np. firma Aerocomplex na swojej stronie internetowej jeszcze do niedawna chwaliła się, że instalowała sprzęt radiowy na lądowisku dla helikopterów przy prezydenckiej rezydencji w Praskowiewce. To miejscowość tuż obok Gelendżyka. Po wybuchu afery, informacja szybko zniknęła ze strony.

FBK opublikowała także plan "pałacu" i jedna rzecz zastanowiła wiele osób. Internauci od kilku dni głowią się nad tajemniczym 18-metrowym pomieszczeniem oznaczonym jako "magazyn brudu". Nie wiadomo, czy to jakieś nietrafione tłumaczenie (choć oryginalnie plan powstał po rosyjsku), SPA z opcją kąpieli błotnej, czy też magazyn na bliżej niesprecyzowane zapasy.