Administracja prezydenta Baracka Obamy zapowiedziała, że dostosuje się do wyroku sądu i nie będzie dalej blokować dostępności pigułki antykoncepcyjnej "dzień po" bez recepty dla wszystkich kobiet i dziewcząt, bez ograniczeń wiekowych. Jeszcze dwa lata temu Obama, ojciec córek w wieku 11 i 14 lat, mówił, że kupowanie pigułki "dzień po" to nie to samo, co kupowanie gumy do żucia.

REKLAMA

Tym samym kończy się wieloletni spór między administracją Obamy a obrończyniami praw kobiet dotyczący pigułki antykoncepcyjnej zwanej "dzień po", którą zażywa się już po stosunku. Obecnie pigułki te (nazywane w USA "Plan B One-Step morning-after pill") są dostępne bez recepty dla kobiet powyżej 17. roku życia.

Sąd w Nowym Jorku nakazał w kwietniu, by środek był dostępny bez ograniczeń. Ale administracja rządowa zapowiedziała wówczas odwołanie od wyroku i ogłosiła, że bez recepty pigułkę sprzedawać będzie można dziewczętom powyżej 15. roku życia.

W liście do nowojorskiego sędziego Edwarda Kormana ministerstwo sprawiedliwości poinformowało w poniedziałek, że rząd dostosuje się do wyroku sądu, co oznacza, że Urząd ds. Żywności i Leków (Food and Drug Administration - FDA) sprawi, że zostanie on wdrożony w życie.

Zgodnie z decyzją nowojorskiego sądu pigułki "dzień po" mają być dostępne bez ograniczeń wiekowych i bez recepty dla wszystkich kobiet i dziewcząt.

Prasa przytacza szacunki, że pigułki "dzień po" zapobiegają ciąży w 89 proc. nawet do 72 godzin po niezabezpieczonym stosunku płciowym, a także badania naukowe świadczące, że są one bezpieczne dla zdrowia niezależnie od wieku.

Zdaniem organizacji walczących o prawa kobiet obniżenie limitu wieku z 17 do 15 lat byłoby niewystarczające, bo dziewczęta w USA zaczynają życie seksualne wcześniej. Ponadto każda osoba kupująca pigułkę "dzień po" musi obecnie udowodnić, że jest w odpowiednim wieku, czyli pokazać prawo jazdy, paszport czy inny dokument tożsamości, co w USA może być trudną do pokonania przeszkodą.

Z kolei przeciwnicy decyzji nowojorskiego sądu argumentowali, że decyzja ta "podważa prawa rodziców do podejmowania decyzji ważnych dla zdrowia młodszych córek" - jak mówiła Anna Higgins z Family Research Council.