W swoim pierwszym wywiadzie od wygrania wyborów prezydenckich Donald Trump zasygnalizował złagodzenie swego stanowiska w niektórych sprawach. W bardzo pojednawczym tonie wypowiadał się o Hillary Clinton i Baracku Obamie.

REKLAMA

Pierwszego wywiadu prezydent-elekt udzielił dla popularnego programu telewizji CBS "60 Minutes", który został nagrany w jego luksusowej rezydencji, w wieżowcu Trump Tower w Nowym Jorku i nadany wczoraj wieczorem (czasu USA).

Trump powiedział m.in., że mimo zapowiedzi w kampanii wyborczej, że doprowadzi do odwołania reformy systemu ochrony zdrowia, wprowadzonej przez prezydenta Obamę, zamierza zachować jeden z jej kluczowych przepisów - zakaz odmawiania przez firmy ubezpieczeniowe wydawania polis osobom chorym.

Co z tymi imigrantami?

Zapytany czy nadal zamierza deportować wszystkich nielegalnych imigrantów, liczbę których szacuje się na ponad 10 milionów, odpowiedział, że ma takie plany tylko wobec tych, którzy popełnili w USA przestępstwa.

Jest ich ok. 2 milionów i usuniemy ich z kraju. Chcemy zabezpieczyć granice - powiedział. Potwierdził, że obstaje przy zamiarze zbudowania "muru" na południowej granicy USA z Meksykiem, przez którą nielegalnie przechodzą mieszkańcy krajów Ameryki Łacińskiej.

O powołaniu prokuratora do zbadania sprawy Clinton: Chcę się teraz skupić na stwarzaniu miejsc pracy

W czasie jednej debat telewizyjnych z demokratyczną rywalką Hillary Clinton, Trump oświadczył, że jak wygra wybory, powoła specjalnego, niezależnego prokuratora do zbadania sprawy nieprzepisowego używania przez nią prywatnego serwera mailowego do służbowej korespondencji w Departamencie Stanu kiedy była ona szefową amerykańskiej dyplomacji. W rozmowie z CBS sugerował, że może wycofać tę groźbę.

Pomyślę o tym. Chcę się teraz skupić na stwarzaniu miejsc pracy, bezpieczeństwie granic, imigracji. Ona robiła pewne złe rzeczy... Dam pani definitywną odpowiedź na to pytanie następnym razem, gdy będziemy w 60 minutes -
powiedział prowadzącej wywiad dziennikarce Leslie Stahl.

Wspominając, że przegrana kandydatka Demokratów zadzwoniła do niego z gratulacjami po wyborach, Trump znajdował dla niej same przyjemne słowa.

To był śliczny telefon. Musiał być dla niej trudny. Była dla mnie bardzo miła. Powiedziałem jej, że była wspaniałą rywalką - oświadczył.

Zapytany czy nie żałuje, że w czasie kampanii atakował ją brutalnie, używając najcięższych oskarżeń i epitetów, prezydent-elekt nie wyraził skruchy. Tłumaczył swoje zachowanie surowymi prawami walki politycznej. Chciałbym być łagodniejszy... Ale to była wspaniała kampania, jestem z niej dumny. (...) Czasami trzeba być twardszym. Czasami trzeba użyć pewnej retoryki aby zmotywować ludzi - powiedział.

Komplementował także prezydenta Baracka Obamę, którego w kampanii ostro krytykował nazywając m.in. "założycielem Państwa Islamskiego" (razem z Hillary Clinton). Przekonałem się, że jest świetny. Bardzo inteligentny, bardzo sympatyczny. Ma wielkie poczucie humoru - mówił o Obamie wspominając ich rozmowę w Białym Domu po wyborach.

"Prasa zrobiła ze mnie kogoś dzikiego, szalonego, a ja taki nie jestem"

Pytany przez Stahl co sądzi o obawach wyrażanych w związku z jego prezydenturą, Trump podkreślał, że opinie o nim są błędne, m.in. dzięki mediom, które nieobiektywnie relacjonowały kampanię. Prasa zrobiła ze mnie kogoś dzikiego, szalonego, a ja taki nie jestem - powiedział.

Zapytany jak zapatruje się na protesty uliczne przeciw jego wyborowi na prezydenta, trwające nieprzerwanie od wyborów, Trump zapewniał, że "nie ma się czego bać". Oni (demonstranci - PAP) po prostu mnie nie znają. Powiem im: nie bójcie się. Przywrócimy wielkość naszego kraju - oświadczył.

Trump początkowo zaatakował protestujących pisząc na Twitterze, że to "zawodowi demonstranci", podjudzeni przez media. Jednak następnego dnia wyraził im uznanie, że korzystają z wolności słowa i zgromadzeń.

Podkreślił też, że jest zaskoczony i oburzony, że niektórzy jego zwolennicy zaczepiają i atakują werbalnie Latynosów i muzułmanów na ulicach. Mówię im: przestańcie to robić - powiedział z naciskiem.

O systemie wyborczym, składzie gabinetu i... prezydenckiej pensji. "Zadowolę się symbolicznym dolarem"

Stahl zapytała go także czy będzie pobierał pensję prezydencką wynoszącą 400 000 dolarów rocznie. Trump odpowiedział, że nie - zadowoli się tylko symbolicznym dolarem.

Inny poruszony przez prowadzącą wywiad wątek to zarzuty Trumpa, że system wyborczy jest "ustawiony" i wybory zostaną sfałszowane. Prezydent-elekt skwitował go mówiąc, że oszustwa wyborcze się zdarzają, ale on "szanuje system".

Pytany kogo powoła do swego gabinetu, Trump odmówił odpowiedzi. Jednak przed emisją wywiadu w niedzielę (a więc po nagraniu rozmowy), jego sztab poinformował o dwóch ważnych nominacjach. Szefem personelu prezydenta-elekta został przewodniczący Krajowego Komitetu Republikańskiego (RNC), Reince Priebus a jego głównym strategiem Steve Bannon. Ten ostatni to szef ultraprawicowego portalu internetowego Breitbart News, menadżer kampanii wyborczej Trumpa oskarżany o rasizm i uchodzący za głównego architekta planów uszczelnienia granicy z Meksykiem.

W drugiej części programu do Trumpa dołączyła jego rodzina: żona Melania, synowie Donald junior i Eric oraz córki: Ivanka i Tiffany. Rodzina usiadła na ozdobnych krzesłach po obu stronach prezydenta-elekta.

Największa ciekawość Stahl budziła Melania. Wypytywała ją jak czuje się w roli przyszłej Pierwszej Damy. Melania Trump powiedziała, że jej mąż "czasami jej słucha, czasami nie, ale zawsze robi w końcu to, co chce".

(mal)