Organizacje konsumenckie alarmują, że zabawki dla dzieci połączone z internetem nie mają odpowiednich zabezpieczeń, przez co mogą zagrażać bezpieczeństwu dzieci i łamać ich prawo do prywatności.

REKLAMA

Internetowe zabawki łączą się za pośrednictwem Bluetooth z aplikacją zainstalowaną na smartfonie lub tablecie, należącym zwykle do rodzica, i w ten sposób łączą się z internetem. Mają wbudowane specjalne mikrofony, a za pośrednictwem technologii rozpoznawania mowy mogą wchodzić w "interakcje" z dzieckiem. Dlatego też ich producenci chętnie reklamują je jako pierwsze "żywe" lalki. Są w stanie np. odpowiadać na pytania dzieci, nagrywają też rozmowy z dzieckiem (mikrofon jest włączony na stałe), które później mogą wykorzystać w komunikacji.

Niektóre zabawki podczas instalowania aplikacji wymagają podania informacji takich, jak: imię dziecka, imiona jego rodziców, miejsce zamieszkania, a nawet nazwa szkoły, do której uczęszcza dziecko. Wszystko po to, żeby przyszła "rozmowa" z dzieckiem przebiegała jak najbardziej naturalnie. Zabawki wykorzystują też informacje dotyczące lokalizacji użytkownika, zapisują również IP użytkownika.

Tymczasem europejskie i amerykańskie organizacje konsumenckie alarmują, że zsynchronizowane z internetem zabawki mogą być niebezpieczne dla dzieci. Badania Norweskiej Rady Konsumentów ujawniły, że zabawkom brakuje np. zabezpieczeń uniemożliwiających obcym osobom dostęp do mikrofonu lub głośników. W praktyce oznacza to, że każdy, kto ma na swoim telefonie zainstalowaną funkcję Bluetooth i znajduje się w niewielkiej odległości od dziecka (np. za ścianą) może przejąć kontrolę nad zabawką. Z powodu braku odpowiednich zabezpieczeń zabawki padły już niejednokrotnie ofiarą hakerów.

Dzieci są łatwym celem, dlatego powinno się im zagwarantować takie produkty i usługi, które będą bezpieczne i które nie będą naruszać ich prawa do prywatności. Tak długo, jak producenci nie będą chcieli poważnie traktować zastrzeżeń wobec ich urządzeń, zabawki internetowe nie będą odpowiednie dla dzieci - mówi Monique Goyens, dyrektor generalna Europejskiej Organizacji Konsumentów (BEUC).

Zdaniem Goyens, jako że coraz więcej firm produkujących zabawki wchodzi na rynek cyfrowy, producenci powinni szczególnie uważać na "pułapki związane z kwestiami bezpieczeństwa i naruszania prywatności". Organizacje konsumenckie podkreślają, że informacje, które dziecko dzieli z lalką czy robotem podczas zabawy, przekazywane są firmie Nuance Communications z siedzibą w USA, która specjalizuje się w technologiach rozpoznawania mowy. Spółka rezerwuje sobie możliwość przekazywania otrzymanych danych dalej, np. firmom zajmującym się marketingiem. I tak dziecko może paść ofiarą ukrytej reklamy.

Naszym zdaniem internetowe zabawki naruszają unijne standardy ochrony konsumenta. Fakt, że te produkty powstają głównie z myślą o dzieciach, jest jeszcze bardziej irytujące. Dlatego naszym zdaniem te problemy powinny być rozwiązywane na poziomie unijnym - powiedział Johannes Kleis z BEUC.

W opinii BEUC przepisy dyrektywy UE w sprawie bezpieczeństwa zabawek z 2009 r. są już przestarzałe i niedopasowane do pojawiających się na rynku nowoczesnych produktów. Dlatego zdaniem organizacji Komisja Europejska powinna zastanowić się nad ich aktualizacją.

BEUC oraz Europejskie Stowarzyszenie Konsumentów i Standaryzacji (ANEC) skierowały pismo do Komisji Europejskiej z prośbą o interwencję ws. interaktywnych zabawek. Pismo trafiło także do Międzynarodowej Sieci Ochrony Konsumentów (ICPEN) oraz organizacji zajmujących się ochroną danych. Swoją skargę do odpowiednich instytucji wystosowały też amerykańskie organizacje ochrony konsumentów.

Mieliśmy już pierwsze spotkanie z przedstawicielami KE w tej sprawie, wydają się otwarci na współpracę - zdradza Kleis.

APA