Niecały tydzień po wyborach w Nowej Zelandii, tamtejsza centralna komisja wyborcza zwróciła się do policji o wszczęcie śledztwa i wyjaśnienie, czy to możliwe, że w wyborach głos oddał… pies.

REKLAMA

Jak to możliwe, wyjaśnił już mediom jego właściciel. Peter Rhodes z niewielkiego miasteczka Wanaka powiedział, że zarejestrował swego terriera na liście wyborców pod nazwiskiem Toby Russel Rhodes. W rubryce zawód wpisał - deratyzator.

Cztery "psie" lata życia Toby'ego przeliczył na "ludzkie" lata i wyszła mu data urodzenia - 4 lipca 1977. Mężczyzna twierdzi, że jego najlepszy czworonożny przyjaciel nie zagłosował, nawet nie przyszedł do lokalu wyborczego. Dodaje, że chciał pokazać, jak duże luki ma system głosowania w Nowej Zelandii.