Poważna kolejna już wpadka szefowej niemieckiego urzędu zajmującego się lustracją. Marianne Birthler z Instytutu Gaucka tuż przed 46 rocznicą budowy muru berlińskiego przedstawiła jako sensacyjne, materiały, które okazały się być znane od wielu lat.

REKLAMA

Są to archiwalne dokumenty dotyczące rozkazu użycia broni wobec osób próbujących uciekać z NRD na Zachód. Niewykluczone, że po tej aferze szefowa instytutu straci pracę.

Wcześniej w jednym z wywiadów dla dziennika "Die Welt" Birthler powiedziała, że kilku parlamentarzystów z PDS - dzisiejszej lewicy, to byli agenci – choć nie miała na to dowodów. Później musiała ich publicznie przepraszać.

Potem okazało się, że w jej urzędzie, przy badaniu dokumentów pracuje 60 byłych współpracowników Stasi. Brithler broni ich jednak i nie zamierza zwalniać. Coraz częściej słychać, że szefowa instytutu nie ma pojęcia o swojej pracy i że placówkę należy zlikwidować.