Cztery osoby zginęły w katastrofie słowackiego śmigłowca ratunkowego w Słowackim Raju, niedaleko Popradu. To pierwsza w historii katastrofa śmigłowca słowackiego pogotowia lotniczego - mówi w rozmowie z RMF FM dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, doktor Robert Gałązkowski.

REKLAMA

Z pierwszych doniesień wynika, że maszyna która leciała po 10-letniego chłopca, rannego na szlaku, zawadziła o przewody wysokiego napięcia i runęła na ziemię z wysokości ok. 50 metrów.

Na pokładzie był pilot, lekarz, ratownik medyczny i ratownik górski. Wszyscy zginęli na miejscu. Do wydobycia ich ciał ze szczątków maszyny trzeba użyć sprzętu hydraulicznego.

Maszyna należała do słowackiej służby ATE, która świadczy usługi lotniczego pogotowia ratunkowego u naszych południowych sąsiadów.

To pierwsza w historii katastrofa śmigłowca słowackiego pogotowia lotniczego - mówi w rozmowie z RMF FM dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, doktor Robert Gałązkowski. Tam zginęli ludzie, których znaliśmy, z którymi wspólnie się szkoliliśmy, z którymi ćwiczyliśmy, z którymi spotykaliśmy się na co dzień, z którymi wymienialiśmy doświadczenia. To tylko pokazuje, jak trudna jest służba śmigłowcowej służby ratownictwa medycznego. Podejmujemy wyzwanie, lecimy ratować ludzi, którzy nas potrzebują i w tym pędzie ratownictwa dochodzi do sytuacji, w której ratownicy oddają życie - podkreśla Gałązkowski.

To byli ludzie z ogromnym doświadczeniem, ogromną wiedzą, dzisiaj oddali swoje życie za chęć ratowania innego człowieka. To jest zawsze presja tego, że próbujemy za wszelką cenę dotrzeć do osoby, którą chcemy ratować - dodaje dyrektor LPR.

(mpw)