45 dni - tyle, zdaniem europejskich urzędników, zajęłoby przetransferowanie sojuszniczych sił z Zachodu na wschodnią flankę NATO, np. do Polski, na wypadek wojny. Bruksela ma ambitne plany, chce bowiem skrócić ten czas do pięciu, a nawet trzech dni. By tak się jednak stało, niezbędna jest zakrojona na szeroką skalę modernizacja infrastruktury transportowej. O pięcie achillesowej, jaką jest logistyka wojskowa krajów europejskich, pisze "Financial Times".
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że rosyjski potencjał wojskowy nie może równać się z zachodnim. Europa, a szerzej Zachód, dysponuje nowocześniejszym sprzętem, a Rosja - ze względu m.in. na trwającą już prawie cztery lata wojnę w Ukrainie i zachodnie sankcje - w znacznej mierze opiera się na starszych typach uzbrojenia.
Choć w konwencjonalnym starciu Rosja nie miałaby szans z NATO, to piętą achillesową Zachodu jest jednak decyzyjność (o tym w dalszej części tekstu) i logistyka wojskowa, na co we wtorkowym artykule zwraca brytyjski dziennik "Financial Times". Laura Pitel, Alice Hancock, Steven Bernand i Sam Learner podkreślają, że równie ważna, jak zakup uzbrojenia czy tworzenie dużych armii, jest możliwość szybkiego transferu żołnierzy, sprzętu wojskowego i amunicji z Zachodu, gdzie stacjonuje większość sił NATO, na wschodnią flankę Sojuszu Północnoatlantyckiego.
"FT" pisze, powołując się na urzędników Unii Europejskiej, że przetransferowanie armii z Zachodu na wschód, do krajów graniczących z Rosją lub Ukrainą, czyli np. Polską, zajęłoby aż 45 dni. Celem Brukseli ma być skrócenie tego czasu do pięciu, a nawet trzech dni.
W tym kontekście warto przypomnieć wcześniejsze ustalenia brukselskiej korespondentki RMF FM Katarzyny Szymańskiej-Borginon, która informowała, że już jutro, tj. w środę 19 listopada, Komisja Europejska ma przedstawić dokument w sprawie unijnej mobilności wojskowej, czyli sprawnego przemieszczania na dużą skalę sprzętu, personelu i zaopatrzenia wojskowego w krajach UE. Planowany jest komunikat, ale także propozycje legislacyjne w celu likwidacji istniejących barier. "FT" potwierdził te doniesienia.
Rozpadające się mosty, kiepskie drogi czy zbyt wąski rozstaw szyn kolejowych to - zdaniem "Financial Times" - największe problemy, z którymi mierzą się europejscy decydenci. Brytyjski dziennik podaje przykład: infrastruktura kolejowa, np. wiadukty czy tunele, mogą być zbyt małe dla pociągów towarowych przewożących sprzęt wojskowy. Kłopotliwe może być również nachylenie torów kolejowych. "Jeśli jest ciężki ładunek, może on po prostu spaść" - powiedział jeden z europejskioch urzędników.
Kolejny problem? Wspomniany już rozstaw szyn - podczas, gdy w większości krajów europejskich jest standardowy rozstaw szyn (1435 mm), to są państwa, np. Estonia, gdzie rozstaw szyn jest szerszy. Jeszcze gorzej pod tym względem jest na Półwyspie Iberyjskim - w Portugalii i Hiszpanii rozstaw szyn wynosi 1668 mm. "FT" wskazuje również na Niemcy, ale tym razem w kontekście kiepskiego stanu dróg i mostów (przykładem jest katastrofa budowlana z września 2024 r., kiedy runął Most Karola w Dreźnie).
"Państwa członkowskie Unii Europejskiej wskazały około 2800 "punktów wrażliwych" infrastruktury transportowej, które pilnie wymagają modernizacji. Lista ta została jednak ograniczona przez urzędników w Brukseli do 500 priorytetów projektów" - pisze brytyjski dziennik.
Kolejnym problemem jest biurokracja. "FT" zauważa, że na wypadek konfliktu zbrojnego sprzęt wojskowy musiałby przejeżdżać przez terytoria krajów niebędących w stanie wojny, co oznaczałoby, że armia musiałaby przestrzegać przepisów celnych i prawa pracy regulującego czas, jaki kierowcy ciężarówek mogą spędzić za kółkiem.
Dlatego - jak informowała dziennikarka RMF FM - urzędnicy w Komisji Europejskiej chętnie mówią o "wojskowym Schengen", nawiązując do zniesienia kontroli granicznych w przemieszczaniu się osób. Kluczowe jest też ujednolicenie przepisów dotyczących transferu transgranicznego; obecnie transport wojskowy musi nieraz czekać kilkanaście dni na zezwolenie na przejazd.
Brytyjski dziennik podaje również przykłady, kiedy na przeszkodzie transportu wojsk stanęła biurokracja. Francuzi, którzy po wybuchu wojny w Ukrainie chcieli przerzucić m.in. czołgi do Rumunii, musieli wybrać drogę morską (przez Grecję i potem koleją), bo krótsza trasa, przez Niemcy, okazała się, ze względu na skalę biurokratycznych barier, niedostępna.
By w ogóle mówić o jakimkolwiek transporcie wojskowym przez Stary Kontynent na wypadek wojny, najpierw trzeba sobie zdać sprawę ze zbliżającego się kryzysu. Rosyjska inwazja na Ukrainę, rozpoczęta 24 lutego 2022 roku, pokazała, że z decyzyjnością na Zachodzie jest ogromny problem.
Kiedy analitycy wojskowi i media informowały o gromadzeniu przez Moskwę żołnierzy i sprzętu wojskowego na granicy z Ukrainą na kilka miesięcy przed inwazją, niektórzy zachodni przywódcy sceptycznie podchodzili do możliwości wydania przez Władimira Putina rozkazu ataku na sąsiedni kraj.
Czy teraz, na kilka miesięcy przed 4. rocznicą rosyjskiej inwazji na Ukrainę i w świetle powtarzających się incydentów z dronami czy aktami sabotażu, europejscy decydenci wykazaliby się większą decyzyjnością? Nie ma pewności, choć chcemy wierzyć, że tak faktycznie będzie.