Internet może wkrótce stać się wielkim pośrednikiem w rozpowszechnianiu przecieków. Chodzi o planowane uruchomienie usługi, pozwalającej na publikowanie w sieci poufnych dokumentów, bez możliwości wykrycia osoby dokonującej przecieku.

REKLAMA

Do tej pory rozsyłanie tajnych dokumentów z własnego lub służbowego komputera nie miało sensu, gdyż źródło przecieku można było łatwo zidentyfikować. Wszystko to zmieni się, gdy w lutym ruszy witryna wikileaks.org - zapowiada "New Scientist”.

Ma ona pośredniczyć w publikowaniu dokumentów tak, by nie można było ustalić, kto za tym stoi. Wiadomość zawierająca dokument ma być przesyłana przez sieć serwerów, które będą szyfrować adresy internetowe tak, by utajnić źródło. Twórcy usługi twierdzą, że zależy im przede wszystkim na ochronie bezpieczeństwa mieszkańców totalitarnych krajów, takich jak Chiny.

Nietrudno jednak sobie wyobrazić, że takie "bezpieczeństwo przecieków" może doprowadzić do białej gorączki tych, którzy - słusznie lub nie - chcą poufne informacje chronić. Nie brak też innych obaw. Po pierwsze o to, czy rzeczywiście usługa bedzie w pełni bezpieczna, a szyfry niemożliwe do złamania. Po drugie, czy portal nie zostanie wykorzystany do ujawniania dokumentów z chęci zemsty lub publikowania informacji nieprawdziwych.

Twórcy usługi twierdzą, że w wykryciu tych ostatnich pomoże otwarty charakter portalu. Internauci, podobnie jak w nie związanej z Wikileaks encyklopedii Wikipedia, będą mogli na bieżąco zamieszczać swoje komentarze i korekty. Więcej informacji na stronach wikileaks.org i newscientist.com.