"Europa nie powinna obawiać się ćwiczeń „Zapad 2017”, ale powinna je obserwować i wyciągać wnioski" – mówi w rozmowie z RMF FM Anna Dyner, ekspertka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Duże, rosyjsko-białoruskie manewry zaczęły się dziś i potrwają do przyszłej środy.

REKLAMA

Paweł Balinowski, RMF FM: Manewry rosyjsko-białoruskie "Zapad" (zachód) odbywają się co cztery lata... Tym razem to, co dzieje się wokół ćwiczeń sprawia, że pojawiają się głosy, iż jest to wręcz wojna informacyjna. Takie sformułowanie jest uzasadnione?

Anna Dyner, ekspertka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych: Trochę tak, dlatego że manewrami "Zachód 2017" żyjemy tak na dobrą sprawę już od roku. Rosjanie zrobili bardzo dużo, żeby wokół nich narosło dużo nieporozumień, żeby państwa NATO i Europy zachodniej zaczęły się bardzo mocno zastanawiać, jaki będzie scenariusz, ile osób będzie zaangażowanych, ilu wojskowych... Co ciekawe, Rosjanie w ostatnim czasie trochę odpuścili tę wojnę informacyjną i wystawili Białorusinów, by ci odkręcali całą historię. Wszelkie briefingi dotyczące scenariusza i tego, co będzie działo się w poszczególnych dniach ćwiczeń, wychodziły z białoruskiego Ministerstwa Obrony.

Jaki jest cel tej kampanii dezinformacyjnej? Dlaczego Rosjanie w taki sposób serwują nam te informacje?

To jest gra, ale odbiorców jest kilku. Z jednej strony oczywiście są państwa NATO, którym Rosja pokazuje, że wzmocniła swoją zachodnią flankę. Z drugiej strony są to państwa byłego Związku Radzieckiego, bo ta gra była skierowana choćby wobec Białorusi i pozostałych członków Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, ale również Ukrainy. Jest to również przekaz skierowany bardzo wyraźnie do własnego społeczeństwa, które zmaga się z trudnościami ekonomicznymi. W zamian za to dostaje informacje o tym, że rosyjska armia jest dobrze uzbrojona, dobrze wyszkolona i na zachodnim kierunku strategicznym jest w stanie przeciwstawić się np. agresji państw NATO.

Czy za tymi ćwiczeniami może kryć się coś więcej? Na przykład kolejny odcinek tego, co nazywamy wojną hybrydową?

Zależy, jak na to spojrzeć. Z wojskowego punktu widzenia "coś więcej" to jest oczywiście przetestowanie nowych struktur w zachodnim okręgu wojskowym, powstałych w ciągu ostatniego 1,5 roku. W zeszłym roku zmieniono też dowództwo floty bałtyckiej... Flota oczywiście teoretycznie nie bierze udziału w tych ćwiczeniach, ale w praktyce będzie mieć manewry mniej więcej w tym samym czasie i nawet oficjalnie mówi się, że będą one skorelowane ze scenariuszem Zapadu. Jeśli chodzi o to, co Rosja chce przetestować - jest to taki element działań hybrydowych wobec sąsiadów, również wobec Białorusi. Paradoks polega na tym, że jeśli popatrzymy na ubiegłoroczną wersję doktryny wojennej Białorusi to widać wyraźnie, że to państwo bardzo obawia się działań hybrydowych.

Ile w takim razie osób, żołnierzy może brać udział w tych ćwiczeniach?

Oficjalna wersja - 12 700 żołnierzy, z czego 5,5 tysiąca Rosjan, ale 3 tysiące na terenie Białorusi. 12 700 - to 300 żołnierzy poniżej progu (wskazanego przez dokument wiedeński) od którego wymaga się dopuszczenia do obserwacji wszystkich państw członkowskich OBWE. Ilu w sumie? Tak naprawdę trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo wszystko zależy od tego, jak będziemy liczyli. Jeśli doliczymy flotę bałtycką, jeśli doliczymy to, że cała 58. armia w południowym okręgu wojskowym została postawiona w stan gotowości bojowej, jeśli doliczymy organ cywilny, ale jednak funkcjonujący w sposób zmilitaryzowany, to jednak osób zaangażowanych wychodzi dużo więcej. Tak było również przy poprzednich ćwiczeniach "Zapad", w 2009 i 2013 roku.

Tym ćwiczeniom przypisuje się różną wagę, ale czy Europa powinna się ich obawiać?

Obawiać - nie, ale na pewno wyciągać mocne wnioski i patrzeć na to, co Rosjanie ćwiczą. Wschodnia flanka NATO graniczy przede wszystkim z zachodnim okręgiem wojskowym, a to tam i na Białorusi odbywają się te ćwiczenia. Warto się przyglądać i myśleć o tym, bo jeśli cofniemy się choćby do 2009 roku - wtedy relacje Rosji z państwami NATO były całkiem dobre - wtedy również testowano atak nuklearny na Warszawę. To pokazuje realne myślenie w sztabie rosyjskim, Rosjanie pokazują tez bardzo wyraźnie wszelkie zmiany w swoim podejściu do zachodniego kierunku strategicznego. Te zmiany wcześniej były widoczne w dokumentach strategicznych, a teraz są widoczne w ćwiczeniach.

Mimo, że oficjalna liczba żołnierzy biorących udział w ćwiczeniach jest poniżej progu, który określa konieczność zapraszania obserwatorów, to jednak ci obserwatorzy będą - w tym kilku z Polski...

Tak, tu akurat zapraszali Białorusini - i zaprosili dużo więcej, niż musieli. Z tego co zapowiadało białoruskie ministerstwo obrony, to obserwatorzy będą mogli wziąć udział praktycznie we wszystkich ćwiczeniach poligonowych. Nie wiadomo, jak będzie z dostępnością tej części rosyjskiej... Natomiast wydaje się, że akurat Białorusini w tym roku starają się być wyjątkowo transparentni i o tym świadczy to, że bardzo się starali, by zaprosić państwa ościenne. Trudno im się trochę dziwić, bo białoruskie władze ciągle liczą na to nowe otwarcie z państwami UE, państwami zachodnimi. Ciągle też pozostają w dobrych relacjach z władzami ukraińskimi, a to właśnie dla Ukrainy czy państw bałtyckich te ćwiczenia rodzą najwięcej znaków zapytania.

Czy można się spodziewać odpowiedzi NATO, reakcji na te ćwiczenia? Czy raczej same ćwiczenia można traktować jako reakcję Rosji na wzmacnianie wschodniej flanki Sojuszu?

Oczywiście, Rosjanie oficjalnie twierdzą, że scenariusz tegorocznego Zapadu to jest odpowiedź na wzmacnianie wschodniej flanki. To nieprawda, z wojskowego punktu widzenia byłaby to zbyt daleka odpowiedź na zbyt niewielkie działania. Natomiast Sojusz i tak przygotował się do tych ćwiczeń. Wszystkie systemy na wschodniej flance zostały postawione w stan podwyższonej gotowości, również została wzmocniona obrona powietrzna państw bałtyckich. Znaczenie ma też wizyta sekretarza generalnego NATO w Polsce, który mówił o ćwiczeniach, to też był element wysyłania Rosjanom pewnej informacji.