"Nie mamy pojęcia, kiedy zapadnie wyrok. Tutaj wszystko jest nieprzewidywalne. Słyszałem tu wielokrotnie, że wszystko się może zdarzyć i że tak naprawdę od adwokatów niewiele zależy" – mówi RMF FM Tomasz Dziemianczuk, polski aktywista Greenpeace, zatrzymany podczas akcji na Morzu Barentsa. "Jesteśmy już zmęczeni nieoczekiwanym obrotem sprawy. Jest duże brzemię medialności. Powiem szczerze, że nie oczekiwałem tego i nie chciałem" – przyznaje.

REKLAMA

Maja Dutkiewicz, Tomasz Staniszewski: Czy trzy dni wystarczyły, żeby wrócić do rzeczywistości - już tej bez krat, bez więziennych strażników?

Tomasz Dziemianczuk: Tak, można powiedzieć, że już normalnie funkcjonuję. Jeżeli można nazwać normalnością to, że żyjemy w takim lekkim zawieszeniu, bo oczywiście cały czas nie możemy swobodnie poruszać się po kraju, nie możemy wrócić do Polski i oczekujemy wyroku, który może z powrotem zaprowadzić nas do więzienia.

Dwa miesiące spędził pan w rosyjskich więzieniach. Jak pan ocenia z dzisiejszej perspektywy przestrzeganie prawa w Rosji?

Nie chcę się na tym etapie wypowiadać na temat przestrzegania prawa w Rosji. Jak sprawa się skończy, to będziemy mogli na ten temat porozmawiać. Mogę tylko powiedzieć, że traktowano nas dobrze. W sumie traktowano nas znacznie lepiej niż tych stałych więźniów. To z jednej strony oczywiście nas cieszyło, z drugiej strony było nam żal naszych kolegów i współwięźniów, których gdzieś tam poznaliśmy, którzy nam pomagali w tych pierwszych, trudnych dniach.

Czy w tej chwili wy, wasi adwokaci, jesteście w stanie określić, kiedy może zapaść wyrok?

Nie mamy absolutnie pojęcia. Tutaj wszystko jest nieprzewidywalne. Słyszałem tu wielokrotnie, że wszystko się może zdarzyć i od adwokatów niewiele zależy tak naprawdę. Że to większy wpływ opinii publicznej w Rosji, na świecie, olimpiada zimowa w Soczi, samopoczucie polityków... rzeczy raczej bardziej irracjonalne. No bo jeżeli się spojrzy na to, co zrobiliśmy, to nie jest to ani terroryzm, ani piractwo, ani chuligaństwo.

Czy po tych wszystkich przeżyciach zdecydowałby się pan po raz kolejny wziąć udział w takiej akcji właśnie w Rosji?

W tej chwili nie mogę państwu odpowiedzieć szczerze. Po prostu muszę się pilnować z rzeczami, które mogłyby być użyte przeciwko mnie i moim kolegom i koleżankom.

Cel medialny Greenpeace osiągnął - obrazki z akcji na platformie obiegły świat, przez dwa miesiące świat koncentrował też uwagę na was, na tym, co działo się w sądach i w Murmańsku, i Sankt Petersburgu. Ale podobno udało się rozwiesić tylko jeden z dwóch przygotowanych na tą akcję transparentów.

Cel był taki, żeby powiesić dwa większe banery. Nie udało się powiesić żadnego z nich, więc w ostatnim momencie, właściwie schodząc, jeden z alpinistów pokazał mały, podręczny baner - metr na metr. Można powiedzieć, że był to cały przekaz informacyjny.

Rosyjskie służby były przygotowane na nasz protest i to jest normalne w takich sytuacjach. My przygotowujemy się, żeby przeprowadzić akcję w sposób jak najbardziej bezpieczny dla wolontariuszy. I akcje są w taki sposób organizowane, żeby po prostu nie narazić siebie i zdrowia pracowników firm, przeciwko którym protestujemy, jak również, żeby nie uszkodzić mienia. Równocześnie mamy świadomość, że druga strona zrobi wszystko, żeby nam przeszkodzić. I to jest normalne.

W tym przypadku nie udało nam się osiągnąć zamierzonego celu, no i ta późniejsza eskalacja działań... Można chyba podziękować rządowi rosyjskiemu za to, że pomógł nam rozpropagować kampanię ratowania Arktyki. Wszyscy mówili, że osiągnęli cel wprost przeciwny do tego, jaki chcieli osiągnąć: czyli zatrzymać nas, zabrać wszelkie materiały wideo - zabrali nam wszelkie komputery, telefony - żebyśmy nie mieli jak wysłać zdjęć, filmów, które były zrobione w czasie tego protestu.

Jak wygląda obecnie wasz status? Rozumiem, że jesteście wszyscy razem w hotelu w Sankt Petersburgu. I co dalej? Możecie chociażby swobodnie poruszać się po mieście, jak to wygląda?

Po mieście możemy się swobodnie poruszać, oczywiście możemy kontaktować się swobodnie z rodzinami. W tej chwili większość rodzin pojawia się już tutaj w hotelu, możemy się z nimi zobaczyć. Natomiast rozmawiając między sobą widzimy, że już po prostu jesteśmy zmęczeni nieoczekiwanym obrotem sprawy. Ja osobiście, kiedy w końcu dostałem dostęp do internetu, gdzie dostałem jakieś artykuły, przeczytałem, co się dzieje w Polsce... powiem szczerze, że nie oczekiwałem tego i nie chciałem. Jest jakieś duże brzemię medialności.

Maja Dutkiewicz