„Na zdjęciach nie było praktycznie nic. Najzwyczajniej w świecie pustka, wszystko leżało w kompletnym nieładzie. Drzewa były powyrywane, połamane, ludzie błagający o jedzenie. Naprawdę był to kompletny Armagedon” – tak opisywał krajobraz Filipin po przejściu tajfunu Haiyan turysta z Polski. Rafał z Gdańska poleciał do Manili na wakacje tuż przed nadejściem żywiołu.

REKLAMA

Kuba Kaługa: To był pierwszy raz, kiedy pan był na Filipinach?

Rafał z Gdańska: Tak, to był pierwszy raz. W Azji bywałem wielokrotnie. Korzystając, że były promocyjne ceny na bilety z Hongkongu do Manili postanowiliśmy spędzić weekend w Manili od 8 do 10 listopada.

Ten weekend podczas, którego uderzył tajfun.

Tak, dokładnie ten weekend. Zupełnie przypadkowo. Bilety bookowaliśmy dużo wcześniej, także absolutnie nie wiedzieliśmy, że coś takiego może się zdarzyć. Wylatywaliśmy wcześnie rano w piątek. Już były jakieś przesłanki, że nadchodzi tajfun, ale tajfuny w Azji to, można powiedzieć, codzienność. Były lekkie obawy, że samolot nie wyleci , ale z drobnym opóźnieniem samolot wyleciał. Nikt nie podejrzewał, że będzie takie zagrożenie. Dolecieliśmy około godziny 9 na lotnisko Clark, mieszczące się na północ od Manili czyli w północnej części Filipin. Stamtąd autobusem 200 km dostaliśmy się na południe miasta, gdzie mieliśmy zarezerwowany pokój w hotelu.

Co się działo wtedy w piątek w Manili? Jakaś panika? Ludność była przerażona? Co się działo?

Mieszkaliśmy przy drodze prowadzącej z południa Filipin do centrum Manili. Co mnie zaskoczyło: było widać wzmożony ruch ciężarówek, wypełnionych ludźmi z jakimiś bagażami podręcznymi, mniejszymi, większymi. Wszyscy przemieszczali się w jednym kierunku. Nikt nie próbował wydostawać się na południe, raczej wszyscy kierowali się do centrum miasta, na północ. Było widać, że to jest jakiś ruch o charakterze ucieczki z południowej części.

To była jakaś zorganizowana ewakuacja? Zorganizowana w sensie przez władzę czy jakaś spontaniczna ucieczka?

To wyglądało raczej na ruch spontaniczny tzn. ludzie organizowali się we własnym zakresie.

To była panika?

Trudno powiedzieć czy panika. Manila jest już bardzo daleko od miejsca, w którym było największe zagrożenie. Ruch był ponadprzeciętny.

A było już wtedy wiadomo, co się dokładnie dzieje? Że jest super tajfun, w 5-stopniowej skali, że jest śmiertelne zagrożenie?

Nie wiem, czy ta informacja była przekazywana w dostateczny sposób. Myśmy o tym wiedzieli, bo włączyliśmy telewizję, a CNN rozpoczęło nadawanie, że tajfun wchodzi już na teren Filipin i pojawiają się pierwsze ofiary. Natomiast ten kraj jest bardzo słabo rozwinięty i zwykli ludzie raczej nie mają dostępu do masowych środków przekazu. Większość nie wiedziała, że ten tajfun jest o takiej sile. Myślę, że te informacje dotyczące zagrożenia są przekazywane w formie ustnej, w formie telefonicznej niż jakby przez środki masowego przekazu.

A rozmawialiście z mieszkańcami, co się dzieje, dlaczego uciekają?

Rozmawiałem z kilkoma osobami w hotelu, poza hotelem, na ulicach, gdzie turyści czy cudzoziemcy stanowią dużą atrakcję dla Filipińczyków, którzy są bardzo przyjacielscy i pozytywnie nastawienie do turystów, bo w pewnym sensie z nich żyją. Tym razem byli pochłonięci zupełnie innymi sprawami. To znaczy nie chciałbym powiedzieć, że nas ignorowali, ale nie byli specjalnie zainteresowani rozmową o tego typu rzeczach z przyjezdnymi. Można było odczuć pewną niechęć do cudzoziemców. Raczej próbowali...

... martwili się o siebie po prostu.

Nie tyle o siebie, bo Manila jest dosyć daleko, ale o swoich krewnych, o swoje rodziny.

Kiedy było wiadomo, co się stało tak naprawdę? Że może być tak dużo ofiar, że żywioł dokonał tak potężnych zniszczeń?

Myślę, że to było już z piątku na sobotę. To już było w zasadzie wiadomo, że ten buldożer przechodzi przez kraj. Pierwsze szacunkowe ilości ofiar były podawane. Sam kraj jest bardzo słabo rozwinięty i ludzie mieszkają w bardzo prymitywnych warunkach. Małe miasta filipińskie po kilkadziesiąt tysięcy czy kilkaset tysięcy mieszkańców to są skupiska ludności. Tam budynki są o lekkiej zabudowie, bardzo słabej konstrukcji. Klimat nie wymaga poważniejszych zabudowań. Poza tym, kraj jest dość biedny i ludzie żyją w bardzo prymitywnych warunkach. Przejście tego typu tajfunu przez jakąkolwiek miejscowość na pewno spowodowałoby kolosalne straty. Można powiedzieć, że zostało to wymiecione do zera, bo technicznie te budynki nie były w stanie sprostać czemuś takiemu.

Co się działo na drugi dzień, w sobotę? Media już podawały wtedy więcej informacji?

Głownie oglądaliśmy CNN, bo był dostępny akurat tam w hotelu. Niestety media filipińskie nadają w języku filipińskim, nadają również po angielsku, ale otrzymaliśmy też pierwsze gazety, które zaczynały opowiadać o powadze sytuacji. Było wiadomo, że będzie tajfun. W piątek tajfun nadszedł, w sobotę było już wiadomo, że był to najsilniejszy tajfun jaki uderzył w Filipiny i gazety rozpoczęły drukowanie zdjęć, które były dość przerażające.

Co było na tych zdjęciach?

Na zdjęciach nie było praktycznie nic. Miejsca, gdzie można podejrzewać, gdzie stały jakiekolwiek zabudowania, były jakiekolwiek tereny zamieszkałe. Najzwyczajniej w świecie pustka, wszystko leżało w kompletnym nieładzie. Drzewa były powyrywane, połamane, ludzie błagający o jedzenie. To było dość koszmarne. Dość koszmarny obraz. Naprawdę był to kompletny Armagedon.

Co się mówiło o ofiarach, o ich liczbie?

Szacowano ponad tysiąc mieszkańców, ale wydaje mi się, że to są zgubne szacunki w tym danym momencie, ponieważ migracja ludności na Filipinach jest dość duża. Ludzie przemieszczają się za chlebem z miejsca na miejsce, bez konieczność rejestrowania swojego pobytu w danym momencie. Można podejrzewać, że władze nawet do końca nie wiedziały, ile osób znajduje się na danym terenie w danym momencie. Pierwsze szacunki w sobotę, niedzielę, gdyż już podawano 1000, 1500 osób, mogły polegać na danych dotyczących potencjalnego zasiedlenia terenu, a nie ilości faktycznej, ponieważ dopiero rozpoczęto prace nad pomocą, nad ratunkiem na tym obszarze.

A było widać w Manili, że ruszyła akcja ratunkowa? Było widać ruch z północy na południe? Służb, ratowników?

Niespecjalnie. Myślę, że północna część wyspy cieszyła się faktem, że to nie oni są ofiarami. Nie widziałem jakiś zorganizowanych akcji związanych z pomocą zorganizowaną przez rząd, poprzez władzę.

Co robili ci uciekinierzy? Ich było widać na ulicach?

Generalnie miasta azjatyckie są zapełnione. Trudno powiedzieć, czy był to uciekinier czy mieszkaniec, bo Manila jest bardzo zaludnionym miejscem. Ludzie mieszkają na ulicach, nawet na cmentarzach. Niedaleko nas był cmentarz publiczny, gdzie mieszkają normalnie ludzie. Mają swoje domostwa. Trudno powiedzieć, czy nagle pojawiło się dużo uciekinierów, czy to byli mieszkańcy, którzy przyjechali do stolicy dużo wcześniej. Ludzi było pełno wszędzie, jak zwykle, jak zawsze.

Pan Rafał z Gdańska nie zdecydował się na ujawnienie swojego nazwiska.